IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Los Angeles - Vinni i Kei

Go down 
AutorWiadomość
Gość
Gość




Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyPon Kwi 14, 2014 11:22 am

Wizyta w domu rodzinnym Vincenta nie może przebiegać w pokojowych nastrojach...
Powrót do góry Go down
Vincent

Vincent


Liczba postów : 735
Join date : 11/01/2014
Skąd : Ameryka, Los Angeles

Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyPon Kwi 14, 2014 11:28 am

Podróż samolotem nie była zła; obsługa i ludzie nie byli bardziej kłopotliwi niż zwykle, ograniczając się jedynie do zdawkowych pytań: ci pierwsi „Czy chcą państwo czegoś do jedzenia bądź picia?”, a drudzy „Przepraszam, ale czy ty jesteś synem Thomasa Stara? Jeśli tak, to czy byłoby kłopotem dać mu wizytówkę naszej firmy?”, na co młodzieniec zwykle odpowiadał zdawkowym „Dziękuję”, biorąc kolejny twardy papierek w palce, następnie zginając go w pół i wsuwając go do jednej z kieszeni garnituru, gdzie mógł przywitać się z innymi, równie eleganckimi kolegami. Nic dziwnego – gdzie nie spojrzeliby, tam siedział jeden z członków burżuazji, chociaż ci nie lubili tego (odrobinę prymitywnego) określenia. Woleli być nazywani „wyższą klasą społeczną”. Znany adwokat, prawnik, biznesmen, kilka właścicieli zakładów – była taka przewaga przedstawicieli w pierwszej klasie. Wbrew pozorom było to bezpieczne, gdyż samolot jak i ludzie byli kilkakrotnie sprawdzani przed wejściem na pokład. Zresztą, byli tutaj też synowie polityków, a ci z pewnością nie dopuściliby, żeby ich pociechom się coś stało – a przynajmniej z takiego założenia wychodził młody Star, któremu nie w głowie były teraz potencjalne ataki terrorystyczne. Cóż za szczęście! Faktycznie żadne zamachy nie odbyły się, gdyż wszyscy wyszli z samolotu cali i zdrowi, zapewne zmęczeni nużącą podróżą. Czarnowłosy, z czystego poczucia obowiązku, zamienił kilka uprzejmych, bliżej niezobowiązujący słów z grubymi rybami. Był pewien, że znudzeni bogacze po cichu skomentują prędzej czy później tajemniczego towarzysza, który towarzyszył mu przez całą drogę, tworząc niebanalne historie. Zapewne w większej części trafne. Nie było możliwym, żeby Keith nie zauważył – może znaczącej – zmiany zachowania swojego partnera. Porzucił całe swoje gwiazdorstwo – nie był zbyt rozmowny, nie padła ani jedna skarga o nudzie, był całkiem uprzejmy, a prowokacyjne zachowania jakby były mu obce. Dopiero wtedy, gdy zakończył krótką pogawędkę z Alice Gray, właścicielką całkiem nieźle sprzedających się butów, mógł w końcu zgrabnie wyjąć telefon z kieszeni, sprawdzając godzinę. Wszystko poszło zgodnie z planem; była trzynasta, a taksówkarz już na nich czekał. Nie musieli stać w kolejce po bagaże, bowiem brunet załatwił i tę sprawę – wczorajszego wieczoru pokojówka powiadomiła go o tym, że ich bagaże już dotarły do posiadłości. Mieli spędzić tam jedną noc.
- Witamy w LA – mruknął ni to do siebie, ni Keitha i poluzował krawat. Mimo że zażyczył dla siebie i Marshalla garnituru z lżejszego i cienkiego materiału, to i tak prawie, że trzydzieści stopni dawało w kość. W dodatku dzień był bezwietrzny. Na miejscu nie mogli się przebrać, bo chociaż teoretycznie był to również dom Vincenta, to praktycznie obaj byli tylko gośćmi. Nie przejmował się zbyt humorkiem, który zapewne towarzyszył jego facetowi od czasu spotkania na lotnisku – ściął długie włosy na średnią długość bez uprzedniego powiadomienia go o tym. Naprawdę myśleliście, że zapomniał o tym nielegalnym blondzie?
Zaprowadził go do taksówki, otwierając mu drzwiczki jak prawdziwej damie. Zaczekał cierpliwie aż ten wsiądzie, a potem sam obszedł samochód i usiadł również z tyłu, obok niego. Vincent ze swojej perspektywy mógł wydedukować, że kierowcą jest starszy mężczyzna (siwa, nieco połysiała głowa) o bardzo potężnej budowie ciała (szerokie barki i ogólnie ramiona, z pewnością nie przez mięśnie). Nie nawiązał rozmowy mimo chęci kierowcy, dając wolną rękę swojemu partnerowi. Można stwierdzić, że brunet popadł w stan medytacji, albo uraczył ludzkość swoją kolejną maską, która, co jak co, ale leżała na nim perfekcyjnie. Jak idealnie skrojony garnitur.
Podróż, tym razem na czterech kołach, trwała piętnaście minut. Kierowca zażyczył sobie dwadzieścia dolców, a brunet dorzucił do sumki skromne pięć jako napiwek. Owszem, miał problemy finansowe, ale kimże był, by afiszować się tym albo co gorsza, zaniżać swoje standardy? Keith siedział po drugiej stronie okna, więc widok na posiadłość zasłaniał mu w większej części Vincent, ale ciekawość nie musiała go długo zżerać; już po chwili oboje wyszli z auta, a taksówkarz spokojnie odjechał swoim bordowym, starszego rocznika Oplem.
Byli w dzielnicy bogaczy (nie w centrum LA, bardziej na kawałku odludzia); ta była kamerowana, zaś domy były naprawdę pokazowe, ale te w większej części były nowe, co różniło ich od posiadłości Starów. Ich posiadłość była cholernie duża, można by było rzec, zamkowa, o niezłym kilometrze zieleni. Ten dom nie był wybudowany teraz – przekazywany był z pokolenia na pokolenia, cały czas będąc rozbudowywanym i odnawianym na chętkę właściciela. Ochoczo grzejące i świecące słońce sprawiało, że nawet ta surowa biel z ciemnoszarym dachem wydawała się być przytulna, tak samo jak pełno drzew i kwiatków, które zapewne w nocy wydawały się być bardziej złowrogie, niżeli wytworne. Na zewnątrz znajdowało się wiele dyskretnie ustawionych kamer, ale zapewne co spostrzegawcza osoba wyłapałaby przynajmniej połowę z nich.
- Nie przejmuj się, Kei. Tylko na zewnątrz są kamery, w środku ich nie ma – powiedział nagle, w razie gdyby kochanek za bardzo przejął się tymi drobnostkami. Ruszył wzdłuż piaskowego chodniczka, prowadzącego do (dużych) drzwi posiadłości. To nie była jedyna ścieżka, było ich jeszcze przynajmniej cztery; jedna prowadziła do drzew, druga do roślin, trzecia do małego stawu, a czwarta do altanki, jeśli pamięć go nie myliła. Co ciekawe, wszystkie stykały się w jednym miejscu, mianowicie przed frontowymi drzwiami.
- ”Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.” – zacytował zgrabnie, zgadując, jaką jego narcystyczni przodkowie mieli wizję. I szczerze, to było najbardziej wiarygodne i sensowne co przyszło mu do głowy. Złapał za masywną kołatkę, która przedstawiała węża, wziął głęboki wdech i zastukał trzy razy. Zaraz zajął się poprawianiem włosów i koszuli. Po chwili zaczął kochankowi poprawiać mankiety – Ten dom, jak zgaduję, został zaprojektowany z myślą o abstrakcji, więc nie zdziw się na widok okien w miejscu drzwi albo obrazów na suficie. –  Poinformował go zgrabnie, nim nie odsunął się od niego, gdy z cichym skrzypnięciem drzwi otworzyła im młoda, całkiem urodziwa pokojówka. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech i otworzyła szerzej drzwi, zaraz kłaniając się im. Nie przywitał ich czerwony dywan i setka pokojówek, jak zapewne wyobrażało sobie wiele normalnych ludzi. Przecież nie robili przyjęcia, to były zwykłe odwiedziny.
- Witaj, Aimee. – Powitał ją i dopiero wtedy ta, jakby za pozwoleniem, przywitała go oficjalnie.
- Dzień dobry, proszę pana. Proszę się rozgościć. Pani Faith oczekuje pana i pańskiego towarzysza w jadalni.
I zostawiła ich samych sobie, wracając do własnych obowiązków. Najwidoczniej nie miała w poleceniu oprowadzenie gości, a Vincent nie kwestionował. Pewnym krokiem wszedł głębiej w pomieszczenie, a co wrażliwsza osoba czułaby się co najmniej przedmiotowo – pomieszczenie to miało biało-czarne kafelki, a po bokach znajdowały się sporych rozmiarów niektóre figur z szachownicy. Człowiek mimowolnie czuł się, jakby był tylko zwykłym pionkiem. Z sufitu zwisał masywny, czarny żyrandol ze świecami. A sufit ten, proszę mi wierzyć, nie był taki jak w mieszkaniach, a cholernie wysoki, niemal jak w kościele. Można stwierdzić, że było to wszystko upiorne i nieco niepokojące, ale na szczęście nie panowała złowroga cisza – w oddali słychać było melodię, J'y suis jamais allé i La Valse d'Amélie. Po drodze, Keith mógł zauważyć, że faktycznie były liczne, dość brutalne obrazy na suficie, w jednym z pomieszczeni nie było drzwi, a okno. Ta szachownica zdawała się nie kończyć, a czasem trzeba było omijać pionki, które wyrastały im na drodze. Vincent nie miał zamiaru wpaść na wieżę lub hetmana.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość




Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyPon Kwi 14, 2014 2:20 pm

TEN dzień nadszedł stanowczo zbyt szybko, zdaniem Keitha. Blondyn nie czuł się zbyt pewnie z myślą, że będzie przez około dobę prześwietlany czujnym wzrokiem rodzinki partnera. Ale wszystko zaczęło się sypać znacznie wcześniej, niż podejrzewał. Samo założenie garnituru, chociaż świetnie dopasowanego, go zdeprymowało. Czuł się zupełnie tak, jakby miał udawać kogoś innego. Nie było mu to w smak, ale pocieszał się myślą, że będzie ze swoim facetem.
A potem ten się pojawił, w swoim kompletnie innym image'u. Dojrzały pan biznesmen. Nawet włosy uciął. Kei się po prostu przestraszył. Nie był zły, ani zawiedziony. Po prostu nie poznawał chłopaka. Cały lot spędził w milczeniu, czując na sobie ciekawskie spojrzenia. Nie dało się ukryć, że tu nie pasował. Był w końcu nikim ważnym. Każdy kolejny człowiek, który reklamował się elegancko ze swoją firmą go dobijał i coraz bardziej krępował. W końcu sięgnął po gazetę, o którą dzięki bogu nie musiał prosić żadnej stewardesy, tylko już była przygotowana. Spróbował uspokoić rozedrgane i spanikowane myśli, które ograniczały się w znacznym stopniu do wizji ucieczki z tego samolotu – najlepiej teraz, póki byli nad oceanem.
Nie zamienił z Vincentem ani jednego słowa, ani nawet go nie dotknął. Nie śmiał. To nie był jego świat, tutaj nie znał zasad, ani nie wiedział, które mogą być złamane. Kilka razy w trakcie lotu poszedł do łazienki, a gdy pojawiły się niespodziewane turbulencje, przez chwilę liczył, że po prostu się rozbiją. Cały pomysł coraz bardziej mu nie pasował. Wyobrażał go sobie o wiele prościej, oczywiście. A najgorsze było dopiero przed nim.
Wszedł grzecznie do taksówki, nie protestując przed takim traktowaniem. Nie wiedział, czy może. W trakcie podróży dotarło do niego, że ta wysoka temperatura idealnie odzwierciedlała wizję Piekła. Piekła, którym rządził niejaki Thomas Star. Niesamowite szczęście, że akurat do jego siedziby się wybierają. Zje blondyna w jednym kęsie, a potem wypluje kilka kostek. Z niesamowitą gracją oczywiście.
Uśmiech żadną siłą nie chciał się znaleźć na wargach Marshalla. Nawet w momencie, gdy wysiedli i został zapewniony tymi uprzejmymi słowami. Prawdę powiedziawszy, dopiero wtedy dotarło do niego, że każdy jego ruch będzie monitorowany. Jak nie przez kamery, to przez czujne, rodzicielskie oczy. Na pewno nie raz i nie dwa zostanie wystawiony na mało przyjemne próby. Oczywiście, włączył mu się fatalista. Ta olbrzymia budowla, znacznie dominująca nad resztą krajobrazu, na pewno w nocy wyglądała przerażająco. Istna siedziba diabła, nad wejściem powinna zostać powieszona tabliczka z napisem Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate.
Przełknął z trudem ślinę, odgarnął włosy z twarzy i zrównał krok ze swoim kochankiem.
- A w środku czeka Neron, by spalić nas niczym chrześcijan - pociągnął wątek Keith. Zakrył ręką ustra, pozornie ziewając, nie chcąc zostać nakrytym na takim komentarzu. Wypowiedział go znacznie ciszej, nie chcąc niepotrzebnie podbudowywać ego ojca bruneta. Co jak co, ale na pewno w tej kwestii rodziciel z synem byli podobni. Nie musiał go znać, by dojść do takich wniosków. Ego starowskie, duma starowska... Bez wątpienia takie coś odziedziczało się wraz z nazwiskiem. Z pokolenia, na pokolenie.
Młody host w tym momencie ucieszył się, że pochodzi z normalnej rodziny. Całe jego zachowanie wynikało zwyczajnie z przeżyć i charakteru, a nie rodzinnego przekleństwa. Stanął przed drzwiami i spojrzał w końcu w oczy bruneta. Dało się dostrzec w jego spojrzeniu lekką panikę, ale nie zamierzał uciekać. Nawet odwdzięczył się poprawkom, lekko przygładzając krawat Vincenta. Ten minimalny kontakt trochę go uspokoił. Na tyle, że przyjął bez zbędnych pytań informację o „abstrakcyjności”.
Uśmiechnął się i lekko skinął głową pokojówce. Normalny człowiek. Żyjący, przynajmniej sądząc po jej zachowaniu. To oznaczało, że pan Thomas nie zjadał każdego w swoim otoczeniu. Albo dopiero ją przyjął.
Wszedł za brunetem, rozglądając się i od razu dostrzegając oznaki ekscentrycznego umeblowania. Cóż, Starowie mieli na pewno olbrzymie fundusze, więc mogli sobie pozwolić na takie bezsensowne wydatki, jak nadmierna ilość okien, albo wielkie posągi w pomieszczeniach. Od razu też do blondyna doszła prosta świadomość – wchodzący MIELI poczuć się przedmiotowo. Dzięki temu będzie łatwiej nimi manipulować. Ta świadomość paradoksalnie mu pomogła. Miał do czynienia z kolejnym Starem. Starszym, wredniejszym i mniej przyjaznym jego osobie, ale wciąż z tej samej rodziny. Skoro dał radę młodej latorośli, da sobie radę też z jej twórcą.
W pewnym sensie, chodziło o ich przyszłość. Musiał się z tym zmierzyć, lepiej wcześniej, niż później. Vincent uznał go za gotowego, uznał, że mogą się do tego posunąć. Kto lepiej mógł ocenić dogodny moment?
Kei wypuścił powietrze z płuc, wymijając kolejny pionek i skupiając się na podziwianiu sztuki artysty. Bez wątpienia wynajęli najlepszego. Swoją drogą, ciekawe, czy król przypominał władcę tego miejsca...
Powrót do góry Go down
Vincent

Vincent


Liczba postów : 735
Join date : 11/01/2014
Skąd : Ameryka, Los Angeles

Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyPon Kwi 14, 2014 4:26 pm

Wzmiankę o Neronie brunet przyjął z rozbawieniem. Uniósł nieznacznie kącik ust, posyłając kochankowi długie spojrzenie spod rzęs.
- Naprawdę myślisz, że mój ojciec posuwa się do takich prymitywnych metod? Nie daj Boże, jeszcze poczuje smród spalonych ciał. - Poczęstował go czarnym humorem, nim nie wszedł na szachownicę.
Ta jedynie wydawała się być naprawdę duża – to tylko złudzenie optyczne. Nie była większa od jadali lub salonu, ale na pewno ich pokój akademicki prezentował się przy tym jak składzik na miotły. Widząc, że blondyn od czasu do czasu przystaje w miejscu, żeby obejrzeć jakąś pracę, robił to i brunet. Najwidoczniej cała atmosfera nie przestraszyła aż tak młodzieńców, a tym bardziej jednego z nich, który tutaj się wychował.
- Te obrazy... Nie mają promować przemocy, ba, moja rodzina się tego brzydzi. W drastyczny sposób ukazane są tutaj narodziny i śmierć. Nie ma drugiego bez pierwszego, ani pierwszego bez drugiego. Feniks powstaje z popiołu. Nie ma przyjemności bez cierpienia, a bez bólu nigdy nie będziesz idealny. To jest moja, dość spłycona, interpretacja. - Powiedział cicho, chociaż świadom, że nie ma tutaj kamer. Wychodził z założenia, że w tym domu ściany mają uszy.
Obrazy pokazywały wojnę, palone czarownice, a nawet Włada Palownika, ale tak samo i obrazy tajemnicze, jak duchy i dziwaczne hybrydy. Wszystkie te malowidła miały jedną, wspólną cechę – postacie na nich cierpiały. Nie znał ich głębszego znaczenia, przecież nigdy nie interesował się malarstwem. Szczerze, chyba nawet nie chciał wiedzieć, o czym one były.  W pewnym momencie Vincent kiwnął głową, samemu ruszając do przodu. Pokojówka wyraźnie dała im do zrozumienia, że matka ich oczekuje, a nie zamierzał testować cierpliwości tej kobiety. Z każdym pokonanym metrem przez młodzieńców, melodia, zaiste francuska, była coraz głośniejsza. Weszli w końcu, dziwnie kręty, korytarz, który zapewne inspirowany był stylem barokowym – była znacząca przewaga bordowego i złotego koloru, dużo błyszczących świetlików. Tym razem, ciemne kafelki były na suficie, zaś tapeta pod ich butami. Czasem miało nieprzyjemne wrażenie, że duży portret, przedstawiający niebieskooką brunetkę naprawdę żył i ich obserwował. Dreszcze pozostawały nawet wtedy, kiedy szybko się go mijało. Kolejnym paradoksem jest to, że było cholernie dużo drzwi – z pewnością niektóre były zwykłą podpuchą, zaś jadalnia nie miała ich wcale, o czym Keith po chwili się przekonał. I to pomieszczenie było barokowe – brązowe meble, bordowa tapeta ze złotymi zdobieniami, jak ramka lustra i żyrandol. Pośrodku pokoju znajdował się spory stół (z podaną kuchnią angielską. Było więcej ozdób niżeli jedzenia w porcelanie) i krzesła. Pomieszczenie było na tyle spore, że zmieściło też stary, ale w dobrym stanie fortepian. Kobieta z kręconymi, blond włosami wydawała się pasować tutaj idealnie, będąc niewymuszenie elegancką. Miała na sobie białą, trochę wyzywającą sukienkę, a pełne usta zdobiła czerwona szminka. Zdecydowanie pasowała na ozdobę, która była u boku Thomasa na przyjęciach. Sposób w jaki siedziała sprawiał, że nawet zwykłe krzesło zmieniało się w tron dla królowej... ale gdzie król?
Na widok gości, zgrabnym ruchem dłoni nacisnęła guziczek, przyciszając muzykę. Uśmiechnęła się do obu chłopców, zaraz gestem dłoni przywołując Vincenta. Niewątpliwie, kobieta była może trochę za chuda, ale zachowała przy tym kobiece kształty, a w tym duże piersi. Brunet podszedł posłusznie do rodzicielki, już mając zamiar przywitać się z nią, gdyby nie to, że... ta nagle złapała go za włosy i pocałowała go prosto w usta. Młody Star mimowolnie cały się najeżył, a Faith puściła go dopiero wtedy, kiedy ten już chciał ją brutalnie odepchnąć. Teraz brunet miał na ustach jej karmazynową szminkę, której nawet nie miał jak zetrzeć – nie widział chusteczki. Nie wspominając już o tym, że zburzyła jego perfekcyjną fryzurę.
- Mamo, cholera, nie mam pięciu lat! - syknął z oburzeniem, a te bynajmniej mu nie minęło, gdy ta uśmiechała się psotnie, jeszcze mrużąc zaczepnie te duże, piwne oczy.
- Oczywiście, że nie masz, kochanie - zgodziła się dobrodusznie - Ale wszedłeś do pokoju z tak nadętą minką, że aż nie mogłam się powstrzymać. - Machnęła dłonią nonszalancko, jakby nigdy nic i zaczęła lekko drapać przydługimi paznokciami podbródek swojego syna, jak swojego kociaka. Ot tak, na zgodę. Ewidentnie była włoszką, miała silny akcent. Dopiero po tym, jak jej ręka została dość gwałtownie odepchnięta, spojrzała na partnera swojego syna. Jednym, szybkim spojrzeniem otaksowała go z góry do dołu, a na sam koniec uśmiechnęła się lekko do niego. Czekała cierpliwie, aż w końcu pozna jego imię, nie widziała powodu, aby robić to pierwsza.
- To Keith Marshall. - mruknął krótko, odsuwając się o dobry krok od matki. Ta wyciągnęła dłoń w kierunku niego w taki sposób, jakby chciała, żeby ten ją ucałował. W końcu, jej zdaniem, była prawdziwą damą, wyglądającą na góra dwadzieścia pięć lat.
- Faith Martinez, ale mów mi po prostu Faith. - wykrzywiła usta w uprzejmym uśmiechu, jednak z drobnymi zmysłowymi nutkami. Dobrze wiedziała, jak zagrać mężczyźnie na nosie, o ile ten był chociaż biseksualny. Nie wiedziała o nim zbyt wiele, ponieważ i Vincent nie był skłonny do współpracy. Spojrzała w oczy blondyna, w sposób tak głęboki i peszący, jakby miała w oczach rentgen. Teraz to nie była uwodzicielska gierka, a pierwsze wyzwanie. Dopiero po tym krótkim teściku puściła jego dłoń, zwracając się potem do syna.
- Thomas zejdzie tutaj za pięć minut. Usiądźcie proszę. - Gestem dłoni zaprosiła ich do stołu.
Dopiero teraz, gdy dane było brunetowi spokojnie usiąść, mógł docenić intensywny zapach potraw. Można byłoby powiedzieć, że mają naprawdę niezłych kucharzy; potrawy były pyszne wizualnie, w zapachu i zapewne będzie tak samo w smaku. Jednak kobieta zrobiła je sama, tak samo jak i nakrycie – obrus był idealny, tak samo jak i kwiatki w wazonie. Przytulnie i uroczo, bardzo kobieco. Star i ex-Star nie ważyli się nawet dotknąć potraw, czekając na Thomasa. Pochyliła się lekko w kierunku Keitha, jakby miała powiedzieć mu zaraz jakąś tajemnicę:
- Vincent ma ładne nogi, prawda? Po mnie! - Zaśmiała się perliście, a obgadywany wzniósł spojrzenie do sufitu (Boże, dlaczego?). Faith ewidentnie była duszą towarzystwa i wiedziała, jak je rozluźnić. Nawet i jej synek trochę wyluzował, chociaż wiedziała, że ten nawet tego nie spostrzeże mimo swojej ostrożności.
Zaś kaszel, ewidentnie dobiegający z korytarza sprawił, że Vincent nie tyle co podskoczył w miejscu zaskoczony, a cały się spiął. Wiedział, że Thomas już zaraz uraczy ich swoją obecnością. Nawet jego matka, jak tylko na nią spojrzał, jakby straciła trochę na swoim żywiole.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość




Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyPon Kwi 14, 2014 6:42 pm

Keith wolał nie reagować na czarny humor Vincenta. I tak czuł, że serce bije mu jak szalone, a gardło zaciska się, z trudem przepuszczając przełykaną ślinę. Czuł się, jakby naprawdę wszedł do pieczary demona. Wprawdzie ten demon miał niezłego dekoratora wnętrz, ale to nic nie znaczyło. Podziwianie sztuki było jedyną rzeczą, która w miarę uspokajała Keitha. Do momentu, aż jego wzrok nie spoczął na obrazach na suficie. Dla osoby uczuciowej, takiej jaką był blondyn, coś tak brutalnego było niezłym szokiem. Strach przeszedł w czyste, niczym nieskrępowane przerażenie. Gdzieś w tle słyszał wyjaśnienia panicza Star, ale wchodziły jednym uchem, a wychodziły drugim. Jedynie słowo-klucz zabrzmiało w jego głowie niczym dzwon „śmierć”.
Marshall naprawdę był niedaleki ucieczki z tego piekielnego miejsca. Zmusił się do odciągnięcia wzroku od upiornych wizji malarzy rodem z Lovecrafta i wbił spojrzenie w swojego faceta. Wiedział, że jeszcze przez pewien czas te postacie będą do niego wracać. Kei należał jednak do osób, którymi łatwo manipulować. Nawet, gdy był świadom zamierzenia osób dyktujących warunki, nie zawsze umiał się przywołać do porządku. Szczególnie zdruzgotały go istoty fantastyczne. Wyglądały wyjątkowo paskudnie. Cały dom w jego wyobrażeniu przemienił się w siedlisko zła. Musiał przemóc chęć zerkania za siebie, jak i w kąty, by nie tworzyć sobie jeszcze większych paranoi. Skupiał wzrok na kroczącym kochanku. Próbował nawet przypomnieć sobie, jak wygląda jego ciało nago, byle tylko myśli nie podążyły znowu w tym ZŁYM kierunku, ale nie wyszło. Zamiast szczupłego, chudego i seksownego wyobraził sobie takie z połamanymi kośćmi, wystającymi spod skóry i dużą ilością krwi tryskającą z ran.
Cudownie. Już nie lubił właściciela tego przeklętego domostwa.
Obraz przedstawiający kobietę został obdarzony jednym, mega krótkim spojrzeniem. Blondyn natychmiast wrócił wzrokiem do swojego kochanka, niechętnie klucząc po zawiłym korytarzu. Miał paskudne wrażenie, że im dłużej idzie, tym dalej znajduje się od normalnego świata. Właściciele willi nie mogli być normalni. Ba, na pewno mieli parę głów za dużo, trochę rogów i pazurów, oraz żywili się ludzkim mięsem. I świetnie dopracowali cały wygląd, by zeschizować swoich gości. Tylko ta muzyka nie pasowała do klimatu. Bogu dzięki. Tylko brakowało tych krótkich, drażniących uszy dźwięków, po których człowiek nabierał wrażenia, że znalazł się w swojej, jakże popapranej, podświadomości.
Piękna kobieta, siedząca w centralnym miejscu pomieszczenia bez drzwi (hurra, nie ma jak uciec!), wydzielała niesamowitą, iście anielską aurę. Przez pierwszą chwilę Kei rozważał, czy to siostra, matka, kochanka, czy ktokolwiek inny... A ten całus pogłębił tylko konsternację blondyna. Zamrugał oczami, nie za bardzo rozumiejąc, co tutaj się działo. W pierwszej chwili nie potrafił zmusić się do uśmiechu. Był bardzo, bardzo niezadowolony z faktu, że ktoś, ktokolwiek, narusza przestrzeń osobistą JEGO faceta. Instynktownie się najeżył. To była ładna kobieta. Rzucała feromonami na prawo i lewo. Bez wątpienia potrafiła każdego uwieść. W tym momencie Keia nie martwiło, że sam zostanie uwiedziony. Przeciwnie, że ta kobieta mogła robić coś z JEGO chłopakiem.
Jednak przeszedł dzielącą ich odległość i ujął dłoń, schylając się, nonszalancko ją całując. Był hostem, akurat TAKIE rzeczy miał opanowane do perfekcji. Jednocześnie wbił spojrzenie w jej oczy. Wyprostował się, nie unikając rentgena. Nie opuścił wzroku ani na chwilę. Ale na jego usta samodzielnie wpłynął uśmiech.
- Więc to pani jest rodzicielką Vincenta. Moje wyobrażenie nawet nie zbliżyło się do rzeczywistości. Jestem oczarowany - powiedział uprzejmie i nie dało mu się zarzucić żadnego wazeliniarstwa. - Tylko tak wspaniała kobieta mogła wychować tak niesamowitego człowieka, jakim on jest. - Uzupełnił zaraz. Nie użył słowa „partner”. Jeszcze nie. Zamiast tego jednak puścił dłoń kobiety i zrównał się z kochankiem. Nie dotykał go, ani nie przekraczał dopuszczalnej, niejednoznacznej bariery między nimi. Musiał improwizować, nie obrazić nikogo, a jednocześnie dać znać, że nie jest pierwszym lepszym, który z byle powodu ucieknie. Ta świadomość dotarła do niego z opóźnieniem, ale znacząco wpłynęła na jego postrzeganie sytuacji. To było wyzwanie. To była nietypowa sytuacja, do której nie mógł się całkiem dostosować, bo dumni Starowie zmiotliby go z powierzchni ziemi.
- Cosa sono realmente le gambe lo sapevano bene in epoca vittoriana quando, con opportuna pudicizia, coprivano anche quelle delle sedie.* Święte słowa, prawda? - Zarzucił włoskim cytatem Keith, uśmiechając się kątem warg. Nie chodziło o to, że dobrze znał włoski, nie. Lubował się za to w zaskakiwaniu klientów host clubu ciekawymi cytatami, najlepiej w oryginalnej wymowie. Sytuacja była idealna do wykorzystania tych możliwości.
Kaszel jego za to nie zaskoczył. Był w sytuacji alarmowej, cały czas oczekiwał ataku, dlatego przyjął ten dźwięk z pozornym spokojem. Po prostu uniósł się, przysunął krzesło i spojrzał w stronę kroczącego pana domu. Czekał. Od teraz będzie już naprawdę źle.
Oby chociaż rogi i ogon miał schowane.

_________

*Czym naprawdę są nogi, wiedzieli dobrze w epoce wiktoriańskiej, kiedy ze skromnością zakrywano nawet te należące do krzeseł. Charles Bukowski. Tłumaczenie mojego autorstwa.
Powrót do góry Go down
Vincent

Vincent


Liczba postów : 735
Join date : 11/01/2014
Skąd : Ameryka, Los Angeles

Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyWto Kwi 15, 2014 11:26 am

Blond włosa kobieta odniosła dobre wrażenie, jeśli chodzi o partnera jej syna. Nie wyglądał na ćpuna, ani na właściciela jakiejś choroby psychicznej, więc w pewnym sensie mogła być dumna z Vincenta, gdyż gust zdawał się mu polepszać. Nigdy nie poznała osobiście żadnego z wcześniejszych jego chłopców, ale przecież miała swoje źródła informacji. Westchnęła cicho, bo wcale nie mogła skomentować jego gustu – przecież była w toksycznym związku z Thomasem. Komplement przyjęła z uśmiechem, chociaż widać było, że jest do nich przyzwyczajona i tak łatwo nie kupi się jej, chociaż przez ten pocałunek w dłoń na pewno blondyn dostał wielkiego plusa. Mimo to pozostała ostrożna.
Vincent nic nie zrozumiał ze słów kochanka, dlatego rzucił badawcze spojrzenie swojej matce. Ta posłała mu krótki uśmieszek, nijak to komentując. Nie wypadało, gdyż było słychać stukot obcasów, znak, że nadchodzi aktoreczka, Thomas i Angie. Kobieta od razu wstała, żeby godnie ich przywitać, zaś brunet nawet nie drgnął. Nie czuł szacunku do ojca, więc dlaczego miałby go pokazywać? Keith najpierw mógł zauważyć małą Star, siostrę Vincenta. Była identyczna jak on, tylko że na jej policzkach gościły delikatne rumieńce, jakby była speszona sytuacją. Odszukała wzrokiem braciszka i zaraz uśmiechnęła się lekko, jakby odzyskała trochę pewności siebie i okręciła się wokół własnej osi, prezentując nową, białą sukienkę z falbankami. Młody Star, jakże urzeczony tym widokiem, zignorował zupełnie jakiekolwiek maniery i podszedł do niej, zaraz ją mocno obejmując. Było widać, że ta jest dla niego ważna.
Faith wywróciła oczami na ten widok.
- A jak ja chcę go objąć, to od razu się cały spina, jakby chciał uciec. - Skomentowała cicho, z ironią.
Vincent poczuł – dość bolesny – uścisk na ramieniu. Zaraz spojrzał nań, a potem oblizał nerwowo wargi, widząc tą chudą dłoń, która wydawała się być jeszcze bardziej biała przez jego czarny garnitur. Nawet nie musiał patrzeć na twarz tej osoby, aby wiedzieć, co teraz ona o niej myśli: szczeniak. Patrzył tylko na ten beżowy garnitur, zaraz wycofując się z siostrą do stolika. Spojrzał tylko krótko na aktorkę, która była nader zainteresowana jej ojcem, albo raczej jego pozycją i majątkiem, zaś matka uśmiechnęła się z obłudną uprzejmością. Była idealną ozdobą, jak ta kobieta śmiała tak na niego patrzeć?
Thomas był starszą wersją partnera Keitha, jednakże bardziej elegancką i chłodną. Tak samo jak i blondynka, nie wyglądał na swój wiek. Włosy miał zaczesane za uszy, a spojrzenie bardzo chłodne i przenikliwe. Od czasu do czasu, jakby niedbałym ruchem dłoni musiał poprawić niesforne kosmyki tych gęstych włosów. Dłoń miał wsuniętą w kieszeń spodni garnituru, ale nawet ten gest tracił na niechlujności. Jakby z delikatnym niesmakiem, odsunął się od zapatrzonej w niego, młodej kobiety. Dobrze wiedział, co w jej duszy gra, a melodia ta była naprawdę płytka. Przejął inicjatywę i podszedł do blondyna, wyciągając dłoń. Bez krępacji spojrzał mu w oczy.
- Thomas Star – Głos miał cichy, ale w dziwny sposób było widać, że tak naprawdę to on miał nad wszystkim władzę i nie warto się mu sprzeciwiać – Ojciec... Vincenta. – dodał, jakby przez chwilę nie wiedział, jak dokończyć odpowiednio i jak najbardziej dyplomatycznie zdanie.
Nawet nie przedstawił mu aktorki, jakby świadom, że ci się już widzieli. Odwrócił się w kierunku syna, który mimowolnie wyprostował się cały pod wpływem tego chłodnego spojrzenia, a potem zesztywniał, jak ten ujął jego podbródek dłonią. Nawet nie śmiał drgnąć, gdy ten po prostu wyjął chusteczkę z kieszeni, ścierając dwoma ruchami szminkę. Faith wcale nie musiała zostać obdarowana ganiącym spojrzeniem, aby poczuć się zmieszana, jak małe dziecko, które wykonało wybryk. Thomas w końcu odwrócił się w kierunku towarzystwa i ruchem dłoni omiótł stół.
- Przepraszam za drobne spóźnienie. Usiądźmy. - Jego zachowanie nie było powiązane z emocjami, robił to wszystko jakby automatycznie.
Wszyscy, jak za działaniem magicznej różdżki, usiedli w ciszy przy stole i zaczęli nabierać jedzenia na swoje talerze. Nawet, odrobinę przygłupia, aktoreczka nie miała zamiaru się odzywać, jakby nie dano jej pozwolenia. Dopiero wtedy, kiedy pan domu skosztował wszystkich potraw, pozwolił sobie zacząć dyskusję, chociaż na dłuższą metę niezbyt zainteresowany. Tym bardziej Keithem, który nie pochodził ze zbyt prestiżowej rodziny, więc nijakie miał z niego korzyści.
- Więc czym się zajmujesz w wolnych chwilach, Marshall? – Zapytał, pozornie zadając to pytanie ot tak, jakby po prostu od niego zacząć należało.  
- Angie, masz naprawdę śliczną sukienkę. Sama ją wybierałaś? – postanowiła wtrącić się Faith, kobieta, która nienawidziła być w jakikolwiek sposób kontrolowana i to był błąd, bo zaraz Thomas utkwił spojrzenie w jej oczach, jakby ponownie ją beształ. Naprawdę czuła się przy nim jak małe, niesforne dziecko i nie tylko ona. Vincent w zupełnej ciszy jadł to, co miał na talerzu, chociaż wcale nie miał ochoty.
- Nie, z moją koleżanką. – odparła Angie, która niezbyt zdawała sobie sprawę z mocy ojca. Zawsze była traktowana nader ulgowo, nawet teraz. Wcale nie została zganiona, ba, nawet została pogłaskana po głowie przez ojca, na co lekko się uśmiechnęła. Z pewnością dodawało jej to pewności siebie. Vincent już dawno przestał być zazdrosny o to specjalne traktowanie jego siostry.
- Koleżanką? – Podchwycił, odrobinę zaniepokojony. On też miał dużo kolegów, nawet w jej wieku. A przecież jego siostra to już młoda kobietka i w dodatku naprawdę śliczną i uroczą.
- Nie porównuj jej do siebie. To nieprzyzwoite. – wtrącił swoje trzy grosze Thomas, nim nie wsunął do ust trochę sałatki, a aktoreczka zupełnie zgłupiała.
Co jest, do diabła, nie tak z tą rodziną?!
Powrót do góry Go down
Gość
Gość




Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyWto Kwi 15, 2014 11:30 am

Keith stał wyprostowany, wpatrzony w drzwi, zza których miał wyłonić się pan tego domostwa. W pierwszej chwili, gdy go dostrzegł, odetchnął z pewną ulgą. Faktycznie, również i on przekazał sporo swoich cech Vincentowi. Nie wystawały mu też żadne rogi, ani pazury, a przynajmniej na pierwszy rzut oka nie dało się ich dostrzec. Przypominał normalnego człowieka. Owszem, takiego, który jest obrzydliwie bogaty i ciągnie się za nim wręcz pawi ogon z pieniędzy, ale wciąż śmiertelnika. Chociaż na pewno spoglądając na niego miało się skojarzenia związane z wampiryzmem. Miał w sobie coś takiego, czego w pierwszej chwili nie dało się nazwać, ale nie pasowało do obrazka zwykłego milionera.
Blondyn oderwał wzrok od tego specyficznego człowieka, gdy dostrzegł oddalanie się swojego kochanka. Przesunął spojrzenie na uroczą dziewczynę, która prezentowała swoje wdzięki. W momencie, kiedy została przytulona przez jego faceta... Przekonał się, że jednak faktycznie przebywa w jednym pomieszczeniu z osobą nie do końca mu obcą. Wcześniej cały czas w to wątpił i czuł się znacznie bardziej zagubiony. Takie proste zachowanie, wbrew tym wszystkim niepisanym regułom go uspokoiło. Nie był tu sam. Musiał sobie radzić bez niczyjej pomocy, ale jednak był tu ktoś, kogo kochał ze wzajemnością. Uśmiechnął się pod nosem, powstrzymując chęć pójścia w ślady bruneta. On musiał przywitać się najpierw z panem domu. Inaczej popełniłby niesamowicie wielkie faux pas. Obserwował go spokojnie, czekając na moment, w którym będzie mógł się przedstawić... I został zaskoczony nagłą inicjatywą. Nie dał się jednak zbić z tropu. Każde zachowanie w tym domu, każdy jego szczegół, miały zniszczyć pewność siebie gości.
Wyciągnął przed siebie dłoń i uścisnął ją.
- Keith Marshall. Cieszę się, że mogę pana poznać - powiedział prosto, odwzajemniając spojrzenie. Wiedział, że czego by nie powiedział, i tak zostanie zignorowany, ale nie zamierzał z tej przyczyny się rumienić i ukrywać, oraz dukać byle czego. Mówił spokojnym głosem, wyraźnym, bez minimalnego speszenia. To, że był nikim w tym domu, nie oznaczało bynajmniej, że jest nikim na świecie. Nie mógł o tym zapomnieć.
Od razu wyłapał też dyplomatyczne zachowanie. Dobrze, skoro tak, on też nie będzie wychodził z inicjatywą. Niech wszystko pozostanie niewypowiedziane, a jedynie przyprószone aluzjami.
Zaniepokoił się poważnie, gdy dostrzegł sztywniejącego partnera. W tym momencie dopiero doszło do niego, co takiego było w Thomasie Star: złowrogość. Człowiek, który tylko wiedział, że ma się z nim spotkać, zaczynał dygotać ze strachu. On rządził tym domem, swoją rodziną, swoim majątkiem, a także wieloma osobami i rzeczami, z którymi teoretycznie żadnego powiązania nie miał. Nie przypominał dobrodusznego filantropa, ale nie przypominał też przywódcy mafii. A przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Kei wykorzystał okazję na ucałowanie dłoni aktorki i przywitanie się z nią. Żadne z nich nie udawało, że się nie znali, ale nie było w tym również przesadnej wylewności. Była płytka w oczach Marshalla, a on był dla niej nikim. Grzeczność zobowiązywała go jednak do pocałowania wierzchu dłoni kobiety. Na nic więcej nie starczyło im czasu, ponieważ pan domu wydał rozporządzenie. Blondyn widząc, gdzie zmierzała koleżanka po fachu Vincenta, poszedł za nią i odsunął jej krzesło, a potem je poprawił. Zrobił to machinalnie, przechodząc na chwilę na tryb hostowania. Zaraz usiadł na swoim miejscu, obok niej, nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości. Żadne z nich nie było sobą nawzajem zainteresowane.
Keith lekko się najeżył, słysząc zwracanie się do niego po nazwisku. Nie oczekiwał żadnego szacunku, ani zainteresowania, dlatego samo pytanie i ton głosu go nie spłoszyły, ale i tak poczuł się zniesmaczony. Naprawdę bogaci ludzie, posiadali coś więcej, niż grozę w swojej osobie.
- Aktualnie szukam pracy. - Odparł nijakim tonem, nie zamierzając ciągnąć tego tematu. Dopiero w momencie, kiedy usłyszał wtrącenie się Faith, dotarło do niego, że powinien być ostrożny ze swoimi słowami. Kłamstwo pan Star zdaniem Vincenta wyczuwał bezbłędnie. Co za szczęście, że Keith miał zwyczaj mówienia wprost tego, co myśli i co robi. Wszystko oczywiście przefiltrowywał aktualnie przez kryterium „dobrego wychowania”, zmieniało to jednak jedynie brzmienie odpowiedzi, a nie sam sens. Ucieszył się, że przestał hostować. Wspaniałym byłoby pójście na kolację (obiad?) do rodziny swojego partnera i opowiadanie o tym, jak to się jest bezpłatnym panem do towarzystwa. Męską gejszą. Z naciskiem na „gej”.
Dalej rozmowa przebiegła błyskawicznie. Keith zamrugał oczami z konsternacją, zdając sobie sprawę, jak paskudne jest należenie do tej rodziny. Z jednej strony, wszyscy o wszystkim wiedzieli, ale z drugiej, nic nie było mówione wprost. Nie wyobrażał sobie sytuacji, by Star senior uderzył syna, albo żonę. Nie, raczej mierzył ich tym paskudnym spojrzeniem, na widok którego zapewne nawet niemowlę zmieniało się w słup. Był męskim odpowiednikiem Meduzy.
Zdawać by się mogło, że w jego sercu jest miejsce tylko dla córeczki.
Pytanie brzmiało, co teraz powinien zrobić gość rodziny Star. Jedzenie wyglądało przepysznie i tak samo smakowało, ale nie był studnią bez dna, wszystko spróbować nie dał rady. Całe szczęście, że porcje były niewielkie. Ich konsumpcja nie zawsze należała do najprostszych, ale Keith poradził sobie z nią nie najgorzej. Co jakiś czas rzucał okiem na swojego mężczyznę, z jednej strony podglądając sposoby radzenia sobie z coraz to wykwintniejszymi potrawami, a z drugiej sprawdzając jego stan psychiczny. To był jego facet. Im bardziej obojętnie i nonszalancko wyglądał, tym gorzej było w środku. Może pomysł, by przyjść tu na kolację nie był dobry? Ale z drugiej strony... Kiedyś musieli w końcu przez to przejść. Może jak załatwią to raz, a dobrze, to będą mieli spokój na długie miesiące, a może i lata?
- Osoba, która przyrządziła te potrawy zasługuje na uznanie. Nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że jedzenie może być tak wspaniale przyrządzone - rzucił w końcu blondyn, kierując swoją wypowiedź, jak i spojrzenie, ku pani domu. Nie sądził, by takimi sprawami zajmował się Thomas Star. Zdobył się nawet na uśmiech, jednocześnie świadomie odrobinę demonstrując, że nie jest z tej samej klasy społecznej, co właściciele Piekielnego Zamku. Jego słowa się nie liczyły, ale miały za zadanie wysondować, co może właściwie tutaj robić. Tylko milczeć i uśmiechać się do każdego członka rodziny, czy może coś więcej?
No i chciał się przywitać z Angeline. W końcu tyle się o niej nasłuchał!
A potem przytulić kochanka. I na chwilę zapomnieć o otaczającym ich świecie, oraz nieprzyjaznej rodzinie.
Powrót do góry Go down
Vincent

Vincent


Liczba postów : 735
Join date : 11/01/2014
Skąd : Ameryka, Los Angeles

Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptySro Kwi 16, 2014 1:06 pm

Keithowi nie można było zarzucić naganności w zachowaniu, wręcz przeciwnie, zachowywał się z taką klasą, że aż wzbudzało to drobne podejrzenia. Niezaprzeczalnie, nie był jednostką, która szczyciła się prestiżem i pieniędzmi - to było widać mimo drogiego garnituru. A więc, skąd te maniery? W tych czasach nie było to sławne. Faith patrzyła uważniej na chłopca, nie wykazując wcale zainteresowania aktorką, zaś Thomas zachowywał się w ten sposób, jakby znał podłoże tego zachowania. Miał jedynie nieznacznie uniesiony kącik ust w geście ironicznym i cynicznym, jakby niemo mówił, że zna calutką prawdę. Reakcja Thomasa na – najprawdopodobniej – niekompletną informację również została odebrana w sposób (prawie) nienagannym, zgrabnie pomijając to małe kłamstewko.
- Vincencie, czyżbyś już zwierzył się Marshallowi z twoich kłopotów finansowych, polegających na braku tego ostatniego? Nie powiem, że ci współczuję, twoje niedojrzałe zachowanie mnie rozczarowuje.
Powiedział zaledwie dwa zdania, a informacji było wiele – młody Star niedługo zbankrutuje, dobrze wiedział, co ten zrobił i jeszcze uważa Keitha za typowego utrzymanka, czyhającego na jego pieniądze, których obecnie nie miał, więc musiał wziąć się do roboty. Vincent, przez swoje paranoje bądź nie, wydedukował jeszcze kolejną informację – jest zniesmaczony tym, że prawdopodobnie zmusił swojego partnera (utrzymanka) do pracy, bo sam do niczego innego (niż do udawania gwiazdeczki) się nie nadaje, czyli posądzał go o brak samodzielności i żerowanie na innych. Listek sałaty nieprzyjemnie stanął mu w gardle, więc sięgnął po szklankę, która gościła wodę mineralną – i popił, dając ulgę tylko gardle. Dalsza konsumpcja jedzenia przebiegała mniej pozytywnie niż wcześniej, zmieniając ją w znęcanie się nad potrawą, stanowczymi, może odrobinę agresywnymi ruchami krojąc ją na minimalne, prościutkie kawałeczki.
Faith uśmiechnęła się z wdzięcznością na komplement jej kuchni, skromnie nawijając kosmyk długich, kręconych włosów na palec.
- Starałam się, w końcu goszczę w tym upiornym domu kogoś ważnego dla mojego syna. Przynajmniej jedzenie będzie dobre i przyjemne - powiedziała uprzejmie. Ewidentnie zaatakowała Thomasa.
Ten poprawił się na krześle, zakładając nogę na nogę. To niemożliwe, jak bardzo podobny był do niego Vincent.
- Upiorny wystrój domu nie przeszkadza tobie w zaproszeniu kolejnych dam i panów oraz w goszczeniu ich na noc, a nawet dwie - odparował, a ta nieznacznie zaczerwieniła się na policzkach. Nie musiał wyciągać takich spraw przy gościach i przy ich córce!
- Przynajmniej nie trzeba go stroić na Halloween – dodała optymistycznie i niewinnie Angie, na co większość przy stole zgodnie przytaknęła.
Była już w wieku, w którym rozumiała więcej spraw niż wcześniej, mimo że zwykle udawała, że tak nie jest. Była empatyczną dziewczynką i szybko wyczuła, że ten temat nie jest odpowiedni, tak samo jak i atmosfera przy stole. W końcu bardzo rzadko jadali posiłek w komplecie.
Aktorka przysunęła się  bliżej jej ojca, który zaraz uniósł spojrzenie znad swojego talerza, obdarowując ją tym swoim chłodnym spojrzeniem granatowych tęczówek. Ta uśmiechnęła się lekko, jak kokietka, nieznacznie poprawiając swój biustonosz pod sukienką. To była ewidentnie propozycja. Vincent spojrzał na swoją matkę. Palce, które zacisnęły się na szklance, wręcz zbielały, ale po jej twarzy nie było widać zdenerwowania. Była urodzoną damą.
- Czy byłaby możliwość przenocowania u państwa? Byłoby mi o wiele wygodniej wyjechać rankiem – mruknęła cicho, oblizując lekko dolną wargę.
Thomas powstrzymał odruch natychmiastowego wyrzucenia ją z domu albo chociaż odsunięcia jej od siebie na przynajmniej metr odległości.
- Nie widzę takiej opcji – odparł natomiast, ucinając temat jednoznacznym spojrzeniem.
Liz, aktorka, może nie była mądra, za to miała – mizerny, bo mizerny – instynkt zachowawczy, który nakazał jej zamknąć buźkę, co uczyniła chwilę potem.
Matka wydała z siebie odgłos jakby odetchnięcia z ulgi. Na noc? Nie daj Boże, osobiście wyrzuci ją zaraz po kolacji. Wydawało jej się, że jej ex-mąż nie będzie miał nic przeciwko. Poza tym, wydawał się mieć niezły humor, jak pozwalał, żeby dyskusja toczyła się w miarę własnym rytmem, co zaraz wykorzystała, zwracając się do chłopców:
- Na ile tutaj zostajecie? Na tydzień, dwa? - zapytała wesoło, faktycznie ciesząc się z tego, że może uda jej się do nich zbliżyć. Zaraz mina jej zrzedła, gdy usłyszała chłodną i treściwą wypowiedź Vincenta:
- Na jedną noc. Wracamy jutro wieczorem.
Zrobiła dzióbek z ust w dziecinnym geście, jak to zwykł robić młody Star.
- Nie chcecie zostać na dłużej?
- Zdecydowanie nie ma takiej potrzeby – wtrącił się ojciec, na co Faith syknęła pod nosem, nie kontynuując.
Jak nie wprost, to za plecami to załatwi.
- Chciałabym, żeby braciszek ze swoim gościem zostali na trochę dłużej – zwróciła się do ojca, tym samym jasno pokazując, że Thomas nawet nie raczył powiadomić, że jest to chłopak jej braciszka, najwidoczniej nawet tego nie uznając.
- Mają sporo nauki, nie mają czasu na rodzinne przyjęcia - powiedział się łagodniej do córki, będąc jednak tak samo stanowczym jak wcześniej.
Vincenta aż ścisnęło w żołądku. Ewidentnie nie byli tutaj mile widziani przez jego ojca, ale czy było to coś nowego? Odsunął od siebie talerz, a potem wytarł chusteczką usta, jak i palce. I wstał.
- Nie czuję się zbyt dobrze. To prawdopodobnie zmiana klimatu i zmęczenie po podróży. Mam nadzieję, że nie będziecie mieć nic przeciwko, że was opuszczę. - Kiwnął głową, dając wybór swojemu partnerowi i sam wyszedł z jadalni, prosto na ten okropny, bordowy korytarz.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość




Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptySro Kwi 16, 2014 8:44 pm

Keith był przygotowany psychicznie na bardzo, bardzo wiele różnego rodzaju ataków. Od kiedy przestąpił próg domu, obiecał sobie nie wpaść w żadną zastawioną pułapkę. Co jakiś czas przywoływał się do porządku, skupiał wszystkie myśli na pilnowaniu swoich zachowań i nie popełnieniu błędu... Ale i tak pan Thomas wiedział, gdzie trafić. Przez chwilę blondyn po prostu się w niego wpatrywał, kompletnie zaskoczony. Sens tej wypowiedzi i wszystkie konsekwencje dotarły do niego z opóźnieniem. Otworzył usta, szukając jakiegoś komentarza, widząc brak reakcji ze strony kochanka. Był tu sam, nie mógł o tym zapominać. Nikt go nie wesprze. Zebrał się szybko w sobie, ale już było trochę za późno na ukrycie faktu, że jednak nie wszystko Star junior mu mówił. Co było raniące.
- Uważam, że jako dorośli ludzie, potrafimy sami na siebie zarobić z Vincentem. Pana troska jest miła, ale niepotrzebna - powiedział już spokojnym, pozornie nieporuszonym tonem. Kompletnie zignorował aluzję na temat swojego „utrzymaństwa”. Wiedział, kim jest w oczach ojca partnera i nie widział powodu, by dawać mu się przez to sprowokować. Był świadom swoich wartości, jak i wad. W końcu jego facet nie raz i nie dwa go o nich boleśnie uświadamiał, nie istniała możliwość, by do niego nie dotarły.
Odwzajemnił uśmiech kobiecie, ale nic więcej zrobić nie zdołał. Cała dyskusja była krótka, ponownie jednak przegrała ją pani eks-Star. Keith mimowolnie poczuł wobec niej współczucie. Potrafił zrozumieć jej zachowanie, oraz zniechęcenie do właściciela tego miejsca. Zapewne nie była idealną matką, ani nie miała czystego sumienia, ale... Tak właśnie wyglądało życie bogatych ludzi. Obłuda wszędzie.
Prawdę powiedziawszy, Keith oczekiwał, że aktorka dostanie pozytywną odpowiedź. Najwidoczniej jednak pan Thomas cenił się znacznie bardziej, niż można było przypuszczać. Podobieństwo Vincenta do ojca było przerażające i powodowało u blondyna pewne, niesprecyzowane jeszcze, obawy. Jego mężczyzna JESZCZE taki nie był. Ale czy może się taki stać? Byłoby to, delikatnie rzecz ujmując, przerażające przeobrażenie. Szczególnie dlatego, że młody Star zdawał się nie przepadać za starszym (zresztą z wzajemnością).
Wzrok hosta przewędrował od jednego, do drugiego, dostrzegając coraz więcej podobieństw. Poczuł, że i jemu jedzenie staje w gardle. Powziął stanowczą decyzję niedopuszczenia do sytuacji, w której Vincent z partnera zmieni się w... Tego oziębłego króla piekieł. Za bardzo mu na nim zależało, by z niego rezygnować.
Kolejna dyskusja potwierdziła obawy blondyna. Ton zarówno juniora, jak i seniora, był identyczny. Vincent chyba nie był tego świadom. Kei mimowolnie lekko się skrzywił. Zaraz uśmiechnął się przepraszająco do Faith. Gdyby to od niego zależało, a nie dwóch skłóconych Starów, zapewne by i zostali dłużej. Nie widział w związku z tym żadnego problemu, w końcu u jego rodziny siedzieli parę dni. Przykrym było, że płeć piękna tak bardzo chciała się integrować z Gwiazdą, a przez spory z Thomasem nie miała do tego sposobności. Również fakt, że Keith nie miał jeszcze możliwości przywitania się z uroczą blondynką go ubodł. W ogóle czuł się w tym domu jak w krainie niespełnionych marzeń. Miała być rajem, pięknym snem, a stała koszmarem. To było bardziej upiorne, niż samo umeblowanie pomieszczeń. Nikt nie chciałby tu skończyć, z tak popapraną rodzinką. Przy nich nawet filmowi Addamsowie byli normalni.
To niesamowite, ale niejaki pan Marshall znalazł się tu z własnej woli. Brawa dla niego, uczcijmy jego mądrość chwilą ciszy. Jak i jego genialną minę, gdy kochanek wstał, przeprosił i wyszedł. Blondyn praktycznie siłą zmusił się do pozostania na swoim miejscu. Dokończył swoją porcję, również wytarł palce i usta, a potem się uniósł.
- Jak mówiłem, było naprawdę przepyszne. Proszę mi wybaczyć, ale chcę się upewnić, że z Vincentem wszystko jest w porządku. - Skinął lekko głową w stronę najpierw pana domu, a potem pani, by następnie podejść do najmłodszej uczestniczki posiłku. - Jestem Keith Marshall. Bardzo się cieszę, że mogłem cię poznać i zobaczyć, jak wspaniałą jesteś osobą na żywo. Mam nadzieję, że jeszcze zaszczycisz mnie swoją obecnością - powiedział z uśmiechem, wciąż pozostając w okowach konwenansów, jednocześnie jednak wymową, jak i mimiką pozwalając sobie na większą swobodę. Skinął głową również Angeline, a potem wyszedł. Gdy tylko zniknął z pola widzenia popapranej rodzinki, przyspieszył kroku, szukając swojego chłopaka. Na szczęście dostrzegł znajome mu kłaki i chociaż za pierwszym razem trafił w lustro, a nie właciwą osobę, udało mu się w końcu go dogonić. Zrównał z nim kroku, nic nie mówiąc, aż do momentu, jak nie dotarli do pokoju, w którym mieli rezydować. Wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi, a potem złapał kochanka i przylgnął do jego pleców gwałtownie. Szybko i krótko, ale dociskając usta do jego karku i wzdychając cicho. Potrzebował tego fizycznego zapewnienia, że jednak ma do czynienia z żywym człowiekiem, a nie młodszą kopią władcy tego zamku.
- Coś się stało? - Padło krótkie pytanie. Nie zamierzał niepotrzebnie drążyć, ani nie zamierzał dopytywać się, dlaczego Vincent mu nie powiedział o swoich problemach finansowych. Czuł jedynie niesmak związany z tym piekielnie drogim garniturem, w który został ubrany. Dlatego zrzucił marynarkę na krzesło, a potem stanął przed partnerem i zaczął mu rozpinać guziki od marynarki, a potem koszuli. Poluzował również jego krawat.
Oczy błyszczały mu zatroskaniem, jak to zawsze w sytuacjach, gdy czuł, że coś się dzieje, ale nie wiedział, jak bardzo jego Gwiazda to przeżywa. Martwił się stanem ukochanego. Chciał mu pomóc, ale czekał na jakieś bardziej szczegółowe instrukcje, co robić. I badał, na ile może sobie pozwolić, zupełnie tak, jak w salonie (jadalni? Pokoju dziennym? Cokolwiek?).
Kochał go.
Powrót do góry Go down
Vincent

Vincent


Liczba postów : 735
Join date : 11/01/2014
Skąd : Ameryka, Los Angeles

Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyCzw Kwi 17, 2014 12:18 pm

Pokój bruneta nie miał w sobie aż tylu dziwactw – był całkiem vincentowski. Lampka stała grzecznie na komodzie w rogu, która opierała się o niezaszkloną ścianę, tak samo jak i duża (i zapewne całkiem pusta) szafa i odtwarzacz CD. Pośrodku pomieszczenia, jak przystało na  panicza, miał duże łóżko, nazywane potocznie małżeńskim. Kolory zapewne nie były dużym zaskoczeniem; łóżko czarno-białe, meble białe, podłoga czarna, a dwie ściany bielutkie, jakby dopiero malowane. A co sufitem i resztą ścian? Były lustrami. To niemal ocierało się o perwersję.
Masażysta, zapewne bardzo wrażliwy na tego typu sprawy, mógł poczuć, jak ciało jego chłopaka jest nieprzyjemnie napięte, nawet bardziej niż zwykle. Vincent nigdy nie był rozluźniony, w końcu prowadził bardzo stresujący tryb życia, ale w tej chwili to było nic w porównaniu z tym domem. Thomas może nie był aż taki zły przy obiedzie, ale nie rozprostował skrzydeł (w końcu obecna była jego ukochana córeczka). A przecież młody Star niegdyś codziennie bywał w tym domu, więc przed epizodem ćpuna zdążono mu wbić kilka kodów do podświadomości. Dlatego też nie wspierał kochanka, ani sam siebie nie bronił przed ojcem, bo - najzwyczajniej w świecie - nie potrafił.
Brunet pochylił nieznacznie głowę w przód, żeby temu wygodniej było pieścić mu kark. Jak to miał w zwyczaju, wzruszył ramionami na to pytanie, odpowiadając krótko, wymijająco i treściwie:
- Nic.
Pozostał zadziwiająco bierny podczas rozbierania. Zaczekał, aż ten rozprawi się z guzikami marynarki, koszuli i ściągnie krawat i dopiero wtedy odsunął się; zgrabnym ruchem zsunął z ramion górne partie ubrań, które upadły miękko i niedbale na podłogę oraz zsunął z szyi krawat, który dołączył do obrazu ogólnej niechęci i niechlujstwa. Szybko rozprawił się z butami i spodniami, a następnie podszedł do walizki i otworzył ją. Pierwszy rzut oka bardzo go ucieszył i nie był to widok miękkiego sweterka, a zapomnianego wina – zaraz wziął je do ręki. Jakże zadowolony, zaczął je powoli rozpakowywać z eleganckiego papieru i syknął pod nosem, widząc korek. Jak zwykle głęboko wciśnięty w szyjkę butelki. Vincent, jako osobnik bardzo lubiący alkohol (i będący prawie, że alkoholikiem) miał na to radę – podszedł do komódki i położył nań szkło. Otworzył szufladę i wyciągnął otwieracz, zaraz załatwiając problem. Mruknął zadowolony i upił porządnego łyka, siadając na łóżku. Wszystko to było naśladowane przez odbicie w lustrze.
I jeszcze jeden łyk. I jeszcze, nim ciało chociaż trochę się nie rozluźni.
Dopiero wtedy postawił wino na ziemię, koło łóżka – wciąż było na wyciągnięcie vincentowej ręki. Chwycił za nadgarstek Keitha i przyciągnął mocno do siebie, a ten – chcąc, czy nie chcąc – musiał zawisnąć nad brunetem, na którego twarzyczce już widniał psotny uśmiech. Chwycił go za włosy i przyciągnął jego buźkę do siebie, dociskając jego usta do swoich, w sposób powolny, ale mocny – i puścił go.
Zaczął beztrosko mówić:
- Krótkie włosy są lepsze od długich. Tych pierwszych drzwi nie przytrzasną, są też o wiele lżejsze i wygodniejsze. I bardziej męskie od długich, pedalskich włosów. Chociaż nie będziesz miał za co ciągnąć. Są chyba nawet krótsze od twoich.
Zdawało się, że temperatura w pomieszczeniu znacząco spadła. Odkąd chłopcy mieli ciekawą przygodę na balu, Vincent był nieznacznie czujniejszy, a może raczej – bardziej świadomy, ale nie chciał popadać w paranoję. To naturalne, że było chłodniej – w końcu zbliżał się powoli wieczór, a wtedy – jak każdy wie – temperatura spada.  Kiwnął do siebie głową, kupując od siebie takie wyjaśnienia. Ten dom był na tyle upiorny, że wcale nie potrzebował duchów. Zresztą, nigdy ich tutaj nie było.
Ta dziwna, zaniżona temperatura drażniła ciało bruneta, dlatego ten zaraz schował się w mięciutkiej kołdrze. I faktycznie, już jej tak nie czuł. W planach miał przymknięcie powiek, chcąc uspokoić swoje emocje, gdyby nie to, że ktoś zapukał. Uniósł powiekę, nie ukrywając niezadowolenia, ale dał zezwolenie na wejście. Była to pokojówka, starsza kobieta o łagodnych rysach twarzy i spiętym wysoko, już posiwiałym, koku i chyba bardzo dobrze znała Vincenta, bo nawet nie wydawała się zażenowana tym, że chłopcy byli w bardzo jednoznacznej pozycji.
- Słucham, Margaret? - zapytał uprzejmie Vincent. Najwidoczniej bardzo lubił tę kobietę i był z nią blisko.
Ta pokręciła lekko głową, jakby rozbawiona tym zachowaniem.
- To ja ciebie słucham, Vincencie. Potrzebujecie czegoś, chociażby do picia? Szybko uciekliście z obiadu, z takim popłochem, że nawet mnie nie zauważyliście.
- Wybacz, po prostu byłem i właściwie jestem zmęczony. Mogłabyś przynieść nam po szklance wody mineralnej? Mnie z lodem.
- W porządku. Zaraz przyniosę – powiedziała, nieznacznie się kłaniając i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Vincent zaczekał, aż drzwi zamkną się z charakterystycznym skrzypnięciem i zaraz objął Keitha w pasie nogami, przyciągając go do siebie. Przeczesał jego włosy w tył, ostatecznie zatrzymując palce na karku, w który lekko wbił paznokcie.
- Ulżymy sobie? - wymruczał zachęcająco, jeszcze przypieczętowując propozycję długim, namiętnym, francuskim pocałunkiem i przesunięciem palcami wzdłuż kręgosłupa.
Powrót do góry Go down
Gość
Gość




Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei EmptyCzw Kwi 17, 2014 3:29 pm

Lustra. Masa luster. Może była to tylko wyobraźnia blondyna, ale miał on wrażenie, że na każdym z nich obaj byli niesamowicie chudzi, chudsi niż w rzeczywistości. I bledsi. Aż tak bardzo rodzinka Star nimi wstrząsnęła? Nie, niemożliwe. Keith wzdrygnął się mimowolnie, wracając wzrokiem do kochanka i znacząc jego kręgi szyjne wilgotnym językiem. Czuł jego spięte mięśnie, dlatego decyzja, by go wymasować, zdawała się całkiem naturalną koleją rzeczy. Do tego stopnia, że blondyn zabrał się za rozbieranie bruneta. Czynił to starannie i powoli, obserwując kochanka uważnym wzrokiem. Nie skomentował odpowiedzi, a raczej uniku. Nie widział powodu drążenia tematu, skoro kochanek nie chciał nic powiedzieć. Nie musiał wszystkiego słyszeć wprost, by wyciągać z tego wnioski.
- Kochanie... - Zaczął, najwyraźniej zamierzając kontynuować myśl, ale partner wywinął mu się z rąk i sam zakończył rozbieranie. Kei oparł ręce o biodra i wywrócił oczami, czekając aż chaotyczny chłopak w miarę się ogarnie. Nawet nie musiał skupiać wzroku bezpośrednio na jego ciele, ponieważ zewsząd otaczały go kopie Vincenta. Wodził spojrzeniem od jednego bladego chudzielca do drugiego, oblizując wargi ze znużeniem. Otwarte wino wcale go nie pociągało. Jeszcze pamiętał reakcję swojego faceta na jego pijackie wyczyny.
- Vincent... - Zaczął znowu, a potem zawisnął nad kochankiem i zmarszczył brwi z pewną konsternacją, czując miękkie wargi partnera. Zaraz jednak zmarszczył brwi, słysząc te nijakie tłumaczenia.
- Nie pytałem się o to. Twoja sprawa - odparł obojętnie, odsuwając się i zbierając rozrzucone ciuchy kochanka. Powiesił je na wieszaku, starannie układając, by się nie pomięły. W przeciwieństwie do niefrasobliwego kochanka on uważał na takie rzeczy. Ktoś w ich związku musiał. Potem sam się rozebrał i wyjął z walizki wygodne spodenki. Naciągnął je na tyłek i wrócił do paniczyka, akurat w momencie, kiedy do ich pokoju weszła starsza kobieta. Spojrzał na nią, przez krótką chwilę oczekując jakiejś reakcji. Żadnej widocznej jednak nie dostrzegł. Najwyraźniej przywykła do dziwnych związków i zachowań w tej rodzinie. Swoją drogą, jak ona mogła z nimi wytrzymać? Wyglądała na osobę, która już trochę czasu spędziła w domu Pana Piekieł, a jednak nie została zjedzona, ani nie czuła się w nim źle. Przywykła.
Kei uśmiechnął się do niej i ruchem głowy potwierdził, że chętnie przyjmie wodę. Nie czuł się swobodnie ze świadomością, że ktoś coś mu przyniesie. Już dawno odwykł od takich usług. Nauczył się sam za siebie odpowiadać i robić to, co trzeba, ograniczając głupie życzenia do minimum. A tutaj nagle znalazł się w świecie swojego partnera. Z trudem powstrzymał się przed przeproszeniem za fatygę. Przyjął pozostawienie ich samych z ulgą. Przymknął oczy i nachylił się znowu nad kochankiem, a potem uniósł jego kołdrę i położył się na krótko na jego piersi. Zamruczał, czując pocałunek, przez chwilę nawet go odwzajemniając, ale zaraz obdarzył Gwiazdę pełnym politowania uśmiechem.
- Chyba nie myślisz, że mam ochotę teraz na seks? - Uniósł brew wysoko, zagrzebując ich bardziej pod kołdrą i przesuwając dłońmi po bokach partnera. Rozsunął nogi i podparł się na nich, obracając partnera zgrabnym ruchem na brzuch. Znowu się na nim położył, z pomrukiem zadowolenia całując kochanka po karku i kręgosłupie.
- Mogę ci masaż zrobić - mruknął miękko, już sunąc dłońmi po co bardziej napiętych mięśniach. Wyprostował się i usiadł na tyłku kochanka, gdy usłyszał wchodzącą pokojówkę. Przyjął od niej obie szklanki i podziękował grzecznie, podając jedną Vincentowi, a z drugiej samemu upijając kilka łyków. Postawił ją zaraz przy winie kochanka, leniwie pieszcząc dłońmi jego ramiona. Uciskał je raz mocniej, raz słabiej, lekko wbijając w nie paznokcie. Nachylił się i przesunął językiem po jego karku.
- Wolałem, jak miałeś dłuższe włosy - mruknął z prostotą, bez jakiegoś specjalnego wyrzutu w głosie. Zwyczajnie stwierdził fakt. Rzeczywiście, były krótsze od tych Keia i to całkiem sporo. Było jednak już za późno na jakieś zbulwersowanie, dlatego nie wysilił się na żadną konkretną krytykę. Vincent musiał łamać reguły. Szkoda tylko, że również te z ich związku.
Gdy ta myśl dotarła do blondyna, poleciały jak lawina kolejne. Tamta impreza, awantura, igły, prezerwatywa... Dlaczego brunet wymagał od niego zaufania, gdy sam sobie nie ufał?

[z/t x2]
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Los Angeles - Vinni i Kei Empty
PisanieTemat: Re: Los Angeles - Vinni i Kei   Los Angeles - Vinni i Kei Empty

Powrót do góry Go down
 
Los Angeles - Vinni i Kei
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Los Angeles - Vincent i Hunter

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Yaoi Gakuen :: Off top :: Odpisz mi, Stefan! :: ∎ Inne miejsca na świecie-
Skocz do: