IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Mikael Lindberg

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Mikael

Mikael


Liczba postów : 46
Join date : 14/07/2014

Mikael Lindberg Empty
PisanieTemat: Mikael Lindberg   Mikael Lindberg EmptyPią Lip 18, 2014 3:02 am

Z uwagi na objętość i nietypową formę KP (nie każdy musi mieć ochotę na czytanie tak długiego tekstu) postanowiłem umieścić na jej końcu małe podsumowanie - dla leniwych~


Widzę cię po raz pierwszy w Elysium — jednym z tych drogich, obrzydliwie snobistycznych klubów, gdzie wszystko wręcz ocieka luksusem, a za drinki płaci się po trzydzieści funtów, chociaż wcale nie są lepsze od tych po dziesięć, które serwuje się w tańszych knajpach. Ale tak naprawdę miejsce nie ma większego znaczenia. Nie teraz; nie dla mnie. Liczysz się ty i tylko ty, a cała reszta świata mogłaby zgasnąć na zawsze.

Jesteś piękny. Tak po prostu. Ocena twojej urody nie podlega kwestii gustu albo indywidualnych upodobań — tak harmonijnie doskonała twarz, tak cudownie pozbawione jakichkolwiek wad ciało po prostu musi budzić zachwyt w każdym, bez względu na płeć czy orientację. Eteryczny, niewulgarny wdzięk. Subtelność, jak schwytany w locie motyl. Przyglądam ci się z nieskrywanym zachwytem, gdy tak siedzisz w niedbałej pozie, małymi łykami popijając wino z wysokiego kieliszka. Jesteś bardzo szczupły, może nawet odrobinę zbyt szczupły jak na mężczyznę, ale ani na jotę nie ujmuje ci to uroku; wręcz przeciwnie. Moje spojrzenie przesuwa się powoli po twoim kuszącym, smukłym ciele; po udach, biodrach i torsie, zatrzymując się ostatecznie na twarzy. Wzdycham cicho. Tak piękny, że to aż boli. Gdzieś tu, głęboko w środku. Przezroczysta, niezwykle jasna skóra pozbawiona jakichkolwiek pieprzyków, znamion czy innych niedoskonałości zdaje się jeszcze bledsza na tle sięgających za ramiona, niemalże białych włosów. Spięte w niedbałego kucyka, opadają luźno na szczupłe plecy i ramię. Myślę sobie przelotnie, że mógłbym przyglądać się w nieskończoność tym ślicznym, lśniącym kosmykom; marzyć o tym, by poczuć między palcami ich miękkość, ale dokładnie w tym samym momencie ruszasz się nieznacznie, upijając z kieliszka kolejny łyk. Moja uwaga zostaje gwałtownie skierowana na zupełnie nowe — i znacznie, znacznie mniej grzeczne — tory. Nie potrafię już patrzeć na ciebie bez rosnącego pożądania. Lekko rozchylone, kształtne wargi; sama słodycz, zapowiedź rozkoszy, o jakich nie śmiałbym wcześniej nawet śnić. I te niesamowite, lodowato niebieskie oczy. W oprawie jasnych brwi i rzęs ich kolor zdaje się jeszcze intensywniejszy, a spojrzenie — chłodniejsze. Nawet gdy się uśmiechasz, pozostają zimne... Całkowicie obojętne. Nie ma w nich żadnych uczuć. A przynajmniej bardzo się starasz, by twoje emocje pozostawały stłumione, zepchnięte gdzieś głęboko w najodleglejsze rejony podświadomości.

Masz taki piękny głos. Szkoda, że nie mówisz zbyt wiele. Właściwie to prawie w ogóle nic nie mówisz, chyba że już koniecznie musisz. Wpatruję się jak urzeczony w twoją ujmująco piękną twarz. Jesteś taki chłodny, arystokratycznie zdystansowany, ale też jednocześnie nieziemsko seksowny i pociągający, co stanowi dla mnie fascynującą mieszankę. Pozwalasz łaskawie, bym przejął kontrolę nad sytuacją, a sam tylko przyglądasz mi się w milczeniu, gdy mówię ci, jak piękny jesteś. Co chciałbym z tobą zrobić. Teraz, i później, i w nocy, wiele razy, aż obaj padniemy wyczerpani. Jak mocno, jak niewyobrażalnie mocno cię pragnę. Gdy dotykam twoich dłoni, nadgarstków. Wnętrza szczupłych ud. W pewnym momencie po prostu uśmiechasz się lekko. Przyzwalająco. Parę słów z twoich rozkosznych ust.
— Zabierz mnie stąd.


☥ ☥ ☥

Mam szczęście, że mój dom znajduje się zaledwie dwie przecznice od klubu. Parę minut spacerkiem, nie więcej. Chociaż i tak ten śmiesznie mały dystans zdaje mi się teraz przeraźliwie długi.
— Jak masz na imię? — wypytuję cię, gdy, gnani pożądaniem, niemal biegniemy w stronę mojego mieszkania.
— A jakie imię lubisz? — odpowiadasz cicho, lekko zdyszany i zarumieniony. Widać, że zupełnie nie masz kondycji i męczy cię nawet tak nieznaczny wysiłek fizyczny, ale dla mnie nawet to jest fascynujące. Wszystko, co robisz jest dla mnie cudowne, nowe, warte najwyższej uwagi.
— Hej, to nie jest odpowiedź! — protestuję tylko na poły żartobliwie, gdy przekraczamy próg mojego mieszkania. — Mów!
Cichutki, nieco ironiczny śmiech spomiędzy twoich słodkich warg. Leciutka sugestia, bym nie brał wszystkiego tak absolutnie serio. Tylko się droczę, głupku. Z jakiegoś powodu odrobinę mnie to denerwuje. Dlaczego tak się ze mną bawisz, co? Przyciskam cię gwałtownie do ściany, więżąc twoje śliczne, szczupłe nadgarstki w silnym uścisku, ale nie robi to na tobie większego wrażenia. W ogóle się mnie nie boisz, chociaż jestem od ciebie o wiele wyższy i cięższy.
— Och... dla ciebie mogę być Trucizną — szepczesz w końcu, nie chcąc chyba przedłużać tej słodkiej udręki, po czym wpijasz się gwałtownie w moje wargi.
I wiesz, całkiem szybko wybijasz tym z mojej głowy wszelkie pytania.


☥ ☥ ☥

Nad ranem oczywiście już cię nie ma. Zniknąłeś tak, jakbyś nigdy nie istniał, nie tak naprawdę. Pozostaje mi tylko przelotne wspomnienie: rozkosz zatrzymana w delikatnym zapachu twoich perfum na mojej skórze; w szeleście zmiętego prześcieradła.  Wypalam porannego papierosa i zajmuję się swoimi codziennymi sprawami, rzucam w wir pracy i obowiązków, ale mimo pozornego spokoju wciąż nie mogę wyrzucić cię ze swoich myśli. Trochę się boję. Siebie. Niemal do szaleństwa pragnę ponownie usłyszeć twoje jęki; poczuć na języku twój smak. Cholera, jestem jak pozostawiony na głodzie ćpun: boleśnie stęskniony i bez reszty opętany myślami o tobie.
Oczywiście jeszcze tego samego dnia wracam do klubu, chcąc cię odszukać. A przecież nawet nie znam twojego prawdziwego imienia.


☥ ☥ ☥

Barman, do którego kieruję swoje kroki w pierwszej kolejności mierzy mnie rozbawionym, odrobinę ironicznym spojrzeniem.
— Chyba wiem, kogo możesz mieć na myśli. To pan Mikael Lindberg. — Zawiesza na chwilę głos, stawiając na ladzie cuba libre i wciąż popatrując na mnie z ukosa. — Właściciel tego miejsca, żeby być dokładniejszym.
Biorę drinka do ręki i udaję starannie, że ta informacja nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
— Opowiedz mi o nim coś więcej. — Płacę za zamówienie jego niemal trzykrotną wartość. Drobna zapłata za uprzejmość. Barman uśmiecha się i zgarnia napiwek do kieszeni.
— Jest bardzo skryty. Tak naprawdę mało kto wie o nim coś więcej — mówi z zamyśleniem. — Jest młody, ma zaledwie 23 lata, a to miejsce prowadzi z polecenia ojca, pana Nielsa Lindberga. Chyba ma też starszego brata, ale nigdy go nie widziałem... pewnie nie lubi tu przychodzić.
Patrzę na niego jak na ostatniego idiotę i upijam spory łyk ze szklanki. Moja mina mówi w tym momencie wszystko. Gówno mnie obchodzi jego brat, koleś. Serio. Nie po to tu przyszedłem i nie po to zapłaciłem osiem dych za cuba libre.
— Cóż... w przeciwieństwie do brata pan Mikael jest w klubie niemal codziennie. — Ha, zupełnie jakby wyczuwał mało uprzejmy kierunek moich myśli. Bystry facet. Uśmiecham się do niego. — Dzisiaj zapewne także się tu pojawi.
Ucieszony zdobytymi informacjami, siedzę jeszcze przy barze dosyć długo, z nudów wdając się w pogawędki z przypadkowymi osobami. Pilnuję się jednak, by nie pić za dużo i koniec końców poprzestaję na trzech drinkach, w których więcej jest lodu i soku niż alkoholu. Przecież skoro chcę wypatrzeć w tłumie Mikaela — czy też Trucizny, jak wolał się przedstawić — cóż, nie mogę być urżnięty jak świnia.


☥ ☥ ☥

Po pierwszym spotkaniu przychodzą następne. I jeszcze kolejne. Przesiaduję w Elysium niemal każdego wieczoru, czekając na to, aż wreszcie się pojawisz; serce bije mi mocniej za każdym razem, gdy widzę twoją smukłą, odzianą w czerń sylwetkę. Nie jesteś wcale tak łatwy, jak mi się z początku wydawało. Za drugim i trzecim razem zbywasz mnie paroma oschłymi słowami i bez najmniejszego wahania oddalasz w ramiona innego faceta. Ale przyjmuję to po męsku, na klatę; jestem cierpliwy. Pozwalam, byś oswoił się z moją codzienną obecnością w klubie i w końcu odnosi to pożądany skutek — sam wychodzisz z inicjatywą, wlepiając we mnie to ponaglające, niebieskie spojrzenie z drugiego końca barowej lady. Pieprzymy się w małym pomieszczeniu na zapleczu — ty, rozkosznie zarumieniony i rozciągnięty na biurku; ja, niemal szalejący z ekstazy na sam twój widok. Nasze jęki, zmieszana i spleciona woń naszych ciał — tyle na to czekałem! Mam ochotę roześmiać się z radości i już nigdy nie wypuszczać cię ze swoich ramion, jednak gdy jest już po wszystkim, bez słowa pożegnania wychodzisz z pokoju i zamykasz za sobą drzwi, niedbałym gestem poprawiając rozwichrzone włosy. Zupełnie tak, jakby między nami nic nie było. Z jakiegoś powodu bawi mnie to, więc i tak wybucham śmiechem, mimo że tak podle mnie opuściłeś. Te nasze małe gierki ciągną się jeszcze przez kilka tygodni, podczas których próbuję dowiedzieć się o tobie jak najwięcej. Paradoksalnie jednak każda kolejna informacja, którą udaje mi się uzyskać sprawia, że moja niewiedza zostaje tym okrutniej obnażona. Jesteś dla mnie chodzącą zagadką, Trucizno. Próbuję cię rozszyfrować w każdej sekundzie, jaką spędzamy razem, przy każdej, najprozaiczniejszej nawet czynności, ale ty dzielnie opierasz się wszelkim próbom przejrzenia cię. Patrzysz na mnie chłodno tymi cudownymi oczami o barwie zimowego nieba i milczysz, milczysz tak przez wieczność, aż w końcu się niecierpliwię i mam ochotę na ciebie krzyczeć. Ale wtedy ty natychmiast łagodzisz mój gniew, zarzucając mi ramiona na szyję i jęcząc mi cicho w ucho, żebym cię zerżnął, teraz, zaraz, bo już nie wytrzymujesz.
— Zrób to. — Rzucasz mi spod swoich długich, jasnych rzęs spojrzenie tak wyuzdane, że czuję biegnący wzdłuż kręgosłupa dreszcz podniecenia. Wygrałeś — rzucam cię na łóżko i zdzieram z ciebie ubranie, a ty drżysz i pojękujesz przy każdej pieszczocie, którą cię obdarzam. Jesteś cudowny... cudownie nieprzyzwoity. I doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Wijesz się pode mną i krzyczysz moje imię, a ja powoli zapominam o wszystkim tym, co chciałem o tobie wiedzieć. Czy jakikolwiek normalny mężczyzna wciąż ma w takiej sytuacji ochotę na zadawanie pytań...?
Nawet kiedy zaczynasz regularnie zapraszać mnie do swojego domu — pięknego, luksusowego apartamentu w samym centrum miasta, do ponad stumetrowej, stylowo urządzonej samotni — wciąż czuję się tak, jakbym zupełnie nic o tobie nie widział.


☥ ☥ ☥

Lubię twoje rzeczy; dziesiątki drobnych przedmiotów porozrzucanych w nieładzie po całym mieszkaniu. Dziwne, niepokojące rysunki, które bazgrzesz na luźnych kartkach z notatnika podczas dłuższych rozmów telefonicznych. Kreślone czarnym tuszem wynaturzone potwory i zniekształcone ludzkie ciała, wijące się w przedśmiertnej agonii. Myślę, że na ich widok niejednemu z twoich rozmówców ciarki przeszłyby po ciele. Przyniesione prosto z pralni koszule w foliowych pokrowcach, porzucony gdzieś w przedpokoju czarny, wąski krawat, niezakręcona butelka perfum na kuchennym blacie. Kieliszek wypełniony do połowy drogim, czerwonym winem — miłe wspomnienie zakończonego w łóżku wieczoru. Mnóstwo, całe setki książek. Najróżniejszych. Powieści, tomiki wierszy, dzieła filozoficzne — kupujesz je wszystkie jak leci i czytasz z niezdrową wręcz zachłannością, w nienormalnie szybkim tempie, wyuczonym zapewne na jakimś kursie pożerając stronę za stroną, aż w końcu docierasz do końca i rzucasz książkę gdzie popadnie, nie troszcząc się dłużej o jej los. Jeśli akurat czytasz w wannie, może nawet wylądować w wodzie; niespecjalnie cię to obchodzi. Albo budzisz się nagle w środku nocy z gwałtowną potrzebą przeczytania czegoś i w tym celu wywalasz z półek cały swój inwentarz, jakąś pokrętną logiką dochodząc do wniosku, że w ten sposób poszukiwania owego nieokreślonego "czegoś" staną się szybsze i efektywniejsze. A że regały masz praktycznie w każdym pokoju, to i bałagan robi się z tego niewyobrażalny. Trudno się dziwić, że książki są w tym mieszkaniu dosłownie wszędzie. Niczym groźne, papierowe monstra z innego wymiaru walają się po podłogach i zalegają złowieszczo w kurzu pod łóżkiem — z wyjątkiem czwartków, kiedy to do mieszkania przychodzi sprzątaczka i robi z nimi porządek: zgarnia z najdziwniejszych zakamarków i układa na półkach, w niewybrednych słowach psiocząc przy tym na "niechlujstwo pana Lindberga". Ty jednak nie zwracasz na to większej uwagi. W nocy z czwartku na piątek nachodzi cię dzika ochota spotkania z Lisbeth Salander — twoją ukochaną, papierową bohaterką, którą kochasz zdecydowanie bardziej niż większość żywych ludzi. W poszukiwaniu Larssonowskiego Millenium robisz z mieszkania istne pandemonium, po czym, usatysfakcjonowany poszukiwaniami, zaszywasz się w łóżku z zaczytanym egzemplarzem Dziewczyny, która igrała z ogniem. Miękkie, przytłumione światło nocnej lampki odbija się w szkłach twoich okularów. Na co dzień rzecz jasna preferujesz szkła kontaktowe, ale teraz nie chciało ci się marnować czasu na ich zakładanie.

Nawet rozczochrany i z okularami na nosie jesteś dla mnie najpiękniejszą istotą na świecie. Lubię tak na ciebie patrzeć, chociaż ty oczywiście nie zwracasz na mnie najmniejszej uwagi, pochłonięty trzymaną w dłoniach książką.
Myślami jesteś w Sztokholmie; wiele kilometrów stąd.


☥ ☥ ☥

Nie rozmawiamy zbyt wiele. Wolisz ciszę i senne, leniwe poranki wypełnione milczeniem; kiedy pytam cię o twoje życie, o uczucia i myśli, zbywasz mnie żartami i półsłówkami. Jesteś bardzo skryty i ciężko wyciągnąć z ciebie cokolwiek. Wszystko to, co o tobie wiem muszę wnioskować sam z twoich zachowań albo przypadkowo zdobytych strzępków informacji, bo przecież ty sam nigdy nie powiedziałbyś mi o sobie niczego nazbyt ważnego ani osobistego. Ale ja i tak wiem więcej, niż mógłbyś przypuszczać. Kilka nieważnych elementów i oto mam kolejny kawałek układanki. Wymięte zdjęcie wsunięte pomiędzy strony zapomnianej książki. Rzucona mimochodem uwaga o przyjeździe ukochanego, dawno nie widzianego brata. Niespodziewany telefon w środku nocy, który odebrałeś drżącym ze wzruszenia głosem. Urywki. Chwile. Mrugnięcia okiem. Dokładnie to mam po tygodniach i miesiącach obserwowania cię: falę zadziwiająco realistycznych wspomnień, ostrych i wyrazistych jak fotografie. Codziennych, zabawnych, frapujących, zachwycających. Ty, siedzący w mojej koszuli przy kuchennym stole, pijący bez pośpiechu poranną kawę, nieświadom mojej obecności. Ty, przegrywający ze mną w szachy, z niedowierzaniem i złością wypisanymi na tej swojej niemożliwie pięknej twarzy. Ty, leżący nagi na łóżku, z malinkami wszędzie tam, gdzie zechciałem cię oznaczyć. Na szyi, obojczykach, wnętrzach ud. Przesuwasz palcami po tych małych, lecz wyraźnie widocznych śladach, i uśmiechasz się tak, że nawet święty by ci uległ, a ja nie mogę się już dłużej powstrzymywać, bo to jesteś ty i tylko ty, bo chcę cię więcej i więcej, jeszcze więcej, kusisz mnie bardziej niż sam Lucyfer i wszystkie jego demony razem wzięte, chyba sam jesteś diabłem, Trucizno, cholernie wyuzdanym diabłem, aż w końcu po długich godzinach obaj padamy na łóżko, wyczerpani tak bardzo, że niemal od razu zasypiamy. Mam co prawda szaloną ochotę przytulić cię i wycałować przed snem, twoje zarumienione policzki i jasne włosy, ciebie całego, ale burczysz coś gniewnie pod nosem i odwracasz się do mnie plecami. Nie lubisz niepotrzebnych czułości. Mimo rozczarowania uśmiecham się lekko, bo właśnie nauczyłem się o tobie kolejnej rzeczy.
Wątpię, by kiedykolwiek mi się to znudziło.

W taki oto sposób układam sobie w głowie obraz twojej osoby jak najbardziej fascynującą łamigłówkę, z którą przyszło mi się zmierzyć. Nie da się ukryć — jesteś trudnym człowiekiem. I to cholernie. Trudnym w rozmowie, trudnym w bliższych relacjach, trudnym w obcowaniu z tobą na co dzień. Każdy kontakt z tobą przywodzi na myśl stąpanie po polu minowym. Jedna nieodpowiednia uwaga, jeden krok za daleko, jeden pocałunek za dużo i oto giniesz pod lodowatym obstrzałem jasnoniebieskich oczu. Myślę, że kogoś innego mogłoby to męczyć; zimne prysznice przeplatane chwilami najczystszej rozkoszy, gorące noce i arktyczne poranki, rozmyślne dystansowanie się i nieśmiały telefon po dwóch tygodniach absolutnego milczenia. Ogień i lód, nieustanne huśtawki nastrojów, ignorowanie mnie bez żadnego powodu. Nie każdy chciałby to znosić, nawet za cenę nieziemskiego seksu.
Ale ja jestem inny. Nie zależy mi tylko na twoim ciele; wręcz przeciwnie, chciałbym w końcu cię zrozumieć.

Jednak wciąż… wciąż wiem o tobie tak niewiele. Zerkam na ciebie i odwzajemniasz moje spojrzenie swoim — niezmiennie lodowato niebieskim. Obaj jesteśmy typami obserwatorów. Może dlatego – mimo wszystko — tak dobrze się dogadujemy? Jednak ja jedynie patrzę, zbieram informacje i wyciągam z nich wnioski, ty zaś wolisz eksperymentować. W ten upiorny, nie do końca ludzki sposób bawić się uczuciami innych. Rozbierać ich umysły i emocje. Po kawałku, nieśpiesznie. Na czynniki pierwsze, z metodyczną, naukową wręcz ciekawością.
Nigdy na nikim ci nie zależało, czyż nie, Trucizno? Nie tak naprawdę. Na nikim poza jedną, jedyną osobą, dla której zrobiłbyś wszystko. Za którą oddałbyś życie.
Twoim bratem, którego tak bardzo kochasz.
Może nawet... za bardzo.


☥ ☥ ☥

Szkoda, że tak niechętnie wpuszczasz kogokolwiek do swojego świata, strzegąc zazdrośnie wszystkich jego mniejszych i większych tajemnic.


☥ ☥ ☥

Zimny, listopadowy dzień. W okna siecze nieprzyjemny, jesienny deszcz, bure chmury zasnuwają niebo i wszyscy chodzą jak struci, jednak tobie taka pogoda zdaje się odpowiadać. Wyglądasz na zadowolonego. Z głośników leci na zmianę Portishead i Massive Attack, rzecz jasna lubisz jeszcze sporo innych kapel, na przykład Depeche Mode, She Wants Revenge czy Sigur Rós, ale te dwa to twoje absolutnie ukochane. Dzięki tobie także i ja je polubiłem, chociaż przy piosenkach, których ostatnio słuchasz niemal non stop — "Intertia creeps" i "Machine gun" — każdorazowo czuję mało przyjemne, przechodzące wzdłuż kręgosłupa ciarki. Ta muzyka jest zupełnie taka jak ty. Piękna, ale też jednocześnie dziwna, obca i niepokojąca, jakby nie pochodziła do końca z tego świata; mało tego, jakby z niego otwarcie kpiła. I chyba — podobnie jak ciebie — nigdy jej do końca nie zrozumiem.
Odsuwam od siebie te niewesołe myśli i przyglądam się, jak wbijasz zęby w miękki miąższ truskawki. Wszystko co robisz, nawet prozaiczna czynność jedzenia podszyte jest jakąś taką elektryzującą nieprzyzwoitością; przesycone niewulgarnym, acz wyrazistym erotyzmem. Każdy twój ruch: to, jak poprawiasz sobie włosy albo oblizujesz usta. Czysta magia. Jako dziwka zgarniałbyś krocie za spędzoną ze sobą noc, a i tak ustawiałyby się do ciebie kolejki. Mówię ci o tym ze śmiechem, przesuwając dłonią po twoich szczupłych plecach.
— Nigdy więcej tak nie żartuj — odpowiadasz chłodno, odsuwając na bok miskę z truskawkami, zupełnie jakbyś wraz z moją uwagą stracił cały apetyt. Twoje oczy lśnią niebezpiecznie. — Nigdy, rozumiesz?
Tej nocy nie pozwalasz mi się dotknąć, najwyraźniej wciąż urażony moją bezmyślną uwagą. Wracam do domu nad ranem, wyczuwając podskórnie, że nie jestem osobą, którą pragniesz ujrzeć zaraz po przebudzeniu.

Nie mogę wiedzieć, jak bardzo cię zraniłem. Nie mogę wiedzieć tego, że gdzieś w głębi duszy sam niejednokrotnie czujesz się jak dziwka. Tania, brudna; godna jedynie tego, by napluć jej twarz. Że oddajesz się różnym mężczyznom, wszystko jedno komu i gdzie, niemal rozpaczliwie pozwalając, by chwile przypadkowej ekstazy całkowicie zagłuszały ciemność, która pożera cię od środka. Szukasz zapomnienia i go znajdujesz. Jest ci po tym lepiej.
Ale za jaką cenę, Trucizno?


☥ ☥ ☥

Rzecz jasna, nie muszę się tego wszystkiego samodzielnie domyślać. Ku mojemu zdziwieniu mówisz mi o tym sam parę dni później, kiedy to z przerażeniem zastaję cię pijanego w skłębionym, niezaścielonym łóżku. Pokój zasnuwają ciemności, wokół unosi się drażniąca woń papierosów. To zły znak, bo przecież nigdy nie palisz, nie znosisz palaczy i smrodu tytoniowego dymu — hej, co się dzieje? Odsuwam gwałtownie zasłony i przyglądam się twojej twarzy. Jest piękna, dokładnie tak jak zawsze, ale pod oczami masz głębokie cienie, zupełnie jakbyś od naszego ostatniego spotkania nie zmrużył oka ani na chwilę.
— Wszystko w porządku, Mikael? — pytam, choć przecież doskonale widzę, że nie, że wszystko jest u ciebie kurewsko nie w porządku.
Dłuższa chwila milczenia. W końcu cicho się śmiejesz, ale nie ma w tym radości. Jedynie gorycz.
— Patrz. — Z małych, wygrzebanych spod kołdry fiolek wysypujesz na pościel leki. Dziesiątki, setki tabletek. —  Mam ich tyle, ile chcę. Lekarze to idioci... Można im wcisnąć każdy kit. — Jak zahipnotyzowany, odrzucasz puste opakowanie na bok i sięgasz po następne. — Biorę je wszystkie, całymi garściami. Popijam wódką, winem, cokolwiek mam pod ręką. Wtedy czarna noc ze środka znika, wiesz? To nawet zabawne. Wtedy już nie jestem toksyczny. Kiedy połączę to wszystko z seksem, czuję się nawet całkiem normalny. Tacy jak inni. Dziwne, co?
Milczę. W jakiś pokrętny, nie do końca normalny sposób jednocześnie chcę i nie chcę słyszeć tego, co teraz mówisz.
— Dotknij mnie... chcę się z tobą pieprzyć. Teraz. — Unosisz zimny, zaskakująco na swój stan przytomny wzrok i patrzysz na mnie pożądliwie. Cały zdajesz się płonąć tym zimnym, odrobinę bezlitosnym w swym ogromie, bezrozumnym pożądaniem. Zdeprawowane książątko, domagające się należnej sobie daniny z przyjemności — oto, co przed sobą widzę. Ale tak jak w każdym innym momencie bez namysłu rzuciłbym się na ciebie i zaczął namiętnie całować, to teraz... nie mogę. Po prostu nie mogę. Przysiadam na skraju łóżka i patrzę na ciebie długo, długo, aż w końcu przestajesz mnie kusić i wracasz do hipnotycznego przesypywania tabletek w dłoniach. Pusta butelka po winie, trącona twoim szczupłym łokciem z głuchym łoskotem spada na podłogę, ale nie zwracasz na to najmniejszej uwagi. Mnie chyba też już teraz nie widzisz.
— Jestem toksyczny. Jestem Trucizną. Jedyne co potrafię, to niszczyć. To dlatego Jaden mnie nienawidzi.
Jaden to twój brat, którego tak bardzo, bardzo kochasz.
Nie wiem, czemu mówisz mi to wszystko.
Ale przepełnia mnie dziwna pewność, że pomimo tego, że jesteś pijany — a może właśnie dlatego — usłyszałem od ciebie coś bardzo, bardzo szczerego.


☥ ☥ ☥

Nazajutrz wciąż jestem skołowany wszystkim tym, co od ciebie usłyszałem. I, rzecz jasna, nie potrafię siedzieć cicho.
— Wiem, co cię trapi, Mikael.
— Co ty nie powiesz. — Czysta obojętność, jak zwykle. Nie pamiętasz, co wczoraj mówiłeś. Masz kaca i paskudnie się czujesz, o czym raczyłeś mnie już poinformować z samego rana co najmniej pięciokrotnie.
— Może chcesz o tym pogadać? O twoim bracie?
— Moim... bracie? — Twoja nagle pobladła, ściągnięta z gniewu twarz mówi mi aż nazbyt wyraźnie, żebym przestał. Żebym teraz, natychmiast skończył ten temat.
— Wiem o tym, co do niego czujesz — mówię, zanim zdążę ugryźć się w język. I dokładnie wtedy ty — ostatecznie wyprowadzony z równowagi — zaczynasz wrzeszczeć. Skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie to nie zaskakuje. I nie przeraża. Zazwyczaj tak chłodny i opanowany, istna ostoja rozsądku, teraz wyglądasz tak, jakbyś samym tylko krzykiem chciał rozjebać cały świat na kawałki.
W sumie to robisz. Cały mój świat, Trucizno. Tylko ty.
— Nie znasz mnie! Myślisz, że mogłeś się ze mną przespać i już wszystko o mnie wiesz?! Gówno prawda!
— Uspokój się — mówię cicho.
Ale ty wcale nie chcesz się uspakajać.
— Wynoś się stąd! — Niebieskie oczy płoną zimną furią. — Chcę być sam! Dociera to do ciebie czy nie?!
— Mikael... — Mój głos brzmi miękko i potulnie. Ale paradoksalnie jeszcze bardziej cię tym wkurwiam.
— Potrzebuję cię tylko do tego, żebyś mnie rżnął, idioto! — krzyczysz mi prosto w twarz. — Nic do ciebie nie czuję! Nigdy nie czułem! — Postępujesz krok w moim kierunku, zaciskając dłonie w pięści. — JESTEŚ DLA MNIE NICZYM! WYNOŚ SIĘ!
Odwracam wzrok. To boli. Twoje słowa i twoja wściekłość, zupełnie jakbyś wbijał mi w serce cholernie ostry nóż. Ale ty przecież doskonale o tym wiesz. Chcesz zadać mi ból. Chcesz, żebym cierpiał bardziej niż ty. Robisz to, bo jesteś nieczułym, złym do szpiku kości skurwysynem. W którym — na swoje nieszczęście — zakochałem się jak ostatni szaleniec.
— Zadzwonię jutro — mówię cicho, po czym wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Przez chwilę jeszcze stoję na klatce schodowej, nasłuchując; trochę egoistycznie liczę na to, że mnie zawołasz, że twój słodki, cichy głos wezwie mnie do środka, ale w mieszkaniu panuje grobowa, niezakłócana niczym cisza.


☥ ☥ ☥

Parę dni później, zaniepokojony twoim wyłączonym telefonem i nieobecnością w Elysium wpadam do mieszkania. Mam nadzieję, że wszystko z tobą w porządku, ale ta złudna nadzieja pryska bezpowrotnie, gdy otwieram drzwi.
Mrugnięcie. Czysty kadr. Obraz mocny jak zastrzyk prosto w serce.
Leżysz w kałuży krwi, zaraz obok ciebie chirurgiczny skalpel. Cholernie ostry. Cholernie prawdziwy.
To nie atrapa.
To nie teatrzyk.
To popieprzona, chora rzeczywistość.
— Nie chciałem...
Jesteś tak osłabiony, że ledwo co możesz się poruszać. Rany na nadgarstkach zdają się pogłębiać i wykrzywiać w ohydne karykatury uśmiechu, gdy unosisz ręce do góry, przyglądając się im. Twoje oczy ani na chwilę nie zmieniają swojego zimnego, upiornego wyrazu.
— Przepraszam. Naprawdę tego nie chciałem.
Zamykasz oczy; z twoich rozchylonych ust dobiega ciche westchnienie.
Mikael, zakrwawiony anioł bez aureoli. Tylko tyle przychodzi mi na myśl, gdy rzucam się w twoim kierunku, błagając wszystkich bogów świata, by jeszcze nie było dla ciebie za późno.



Małe podsumowanie dla leniwych:
Powrót do góry Go down
Leighton
Ogrodnik
Leighton


Liczba postów : 304
Join date : 23/02/2014
Age : 30
Skąd : Szwecja, Stockholm

Mikael Lindberg Empty
PisanieTemat: Re: Mikael Lindberg   Mikael Lindberg EmptyPią Lip 18, 2014 2:05 pm

Powiem tak - jestem zadowolony.
    Akceptuję.
Powrót do góry Go down
 
Mikael Lindberg
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Yaoi Gakuen :: Postaci :: Akta postaci-
Skocz do: