IndeksIndeks  SzukajSzukaj  Latest imagesLatest images  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Autobiografia

Go down 
AutorWiadomość
Gregor
Melancholik
Germanista
Nauczyciel filozofii
Gregor


Liczba postów : 1323
Join date : 13/01/2014

Autobiografia Empty
PisanieTemat: Autobiografia   Autobiografia EmptyCzw Cze 19, 2014 12:03 am

Autobiografia


Przyszedłem na ten świat w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie,
bo chciałem kupić kogoś unikatowego, chciałem kupić kogoś, kogo będą zazdrościć mi inni.
Tak więc
Przyszedłem na ten targ w listopadzie,
najbliżej mnie był Sklep Z Zabawkami. Przekroczyłem jego próg nieświadom mego czynu, bo
przyszedłem na ten targ w listopadzie
jako ślepe niemowlę. Kierowałem się zapachem bezpieczeństwa, wonią ciepłego mleka, dziecięcej oliwki, czystej pościeli i pastelowych kolorów, które ujrzałem dopiero wychodząc ze Sklepu.
Od razu zachwycił mnie widok, patrzenie, czucie.
Już z własnej woli wypadłem ze Sklepu Z Zabawkami i ciesząc się zamieszaniem, jakie zastałem na zewnątrz, stanąłem w kolejce do Rzeźni.
Zaskoczył mnie tłum, młodość, nastoletniość i hałas. Ludzie pięli się do góry stając mi na ramionach, dosięgając dachu - albo i nie, spadając, pociągając siebie w dół z wiernością i wzajemnością. Usilne starania przyspieszenia kolejki nie przynosiły rezultatów, bo Rzeźnia przyjmowała w kolejności każdego nastolatka: młoda, świeża krew = wysoka jakość kaszanki. Im jej więcej, tym lepiej, bez szaleństwa jednak, chłód i perfekcyjny umiar, taktaktaktak.
Oni wszyscy byli tacy wypoczęci i pełni energii, bo też co dopiero wyszli ze swojego Sklepu Z Zabawkami, też zachwycili się wyblakłością Rzeźni, szarocodziennością skór swoich rówieśników, bezuczuciowością ich rodziców i opiekunów, nauczycieli.
Przyszedłem na ten targ w listopadzie
i byłem coraz bliżej celu, coraz bliżej upragnionych drzwi do Rzeźni,
i widziałem coraz więcej, i coraz więcej czułem...
I zobaczyłem, i poczułem, że się cofam.
Że coś ciągnie mnie za szyję do tyłu. Jakaś gorąca dłoń o palcach lepkich od potu.
Zamiast do Rzeźni wepchnięto mnie do Cukierni. Na nic zdał się krzyk:
przyszedłem na ten targ w listopadzie!

I
widziałem pomarańczowożółty woreczek, którego zawartość wciekała mi w żyły, widziałem białość ścian, widziałem litość w uśmiechach. Widziałem, jak mówią do siebie: trzeba zdusić to w zarodku, póki się da.

I
czułem słodycz, białe marcepanowe ściany, czułem podłogę z krakersowych płytek PCV, czułem stetoskop z zielonej, kandyzowanej wisienki obwąchujący moje ciało ciekawsko, jak czekoladowy jamnik.

I czułem pomarańczowożółty woreczek, którego zawartość wciekała mi w żyły. I czułem, że coraz bardziej mdłym się staję... że dobrze mi tu, błogo i coraz mniej widzę. Cofam się do Sklepu Z Zabawkami... ?
Ach, nie. Tutejsza biel kuje mnie w oczy, łzawi mi serce, drży mymi ramionami, zamraża żołądek i płuca spopiela.

Przyszedłem na ten targ w listopadzie
było mi za mdło i kazano mi zasnąć. Do snu kołysali mnie słowami nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie udało się nie nie nie nie.

Przyszedłem na ten targ w listopadzie
i obudziłem się, ale już na pewno nie byłem w Cukierni.
Tu, gdzie mnie wnieśli panował półmrok, koił me oczy, osuszał serce, otulał papierową chustą ramiona, odmrażał serce... tylko płuc nie umiał oczyścić z popiołów.
Mdłość pozostała, wcale nie chciała słuchać, że
przyszedłem na ten targ w listopadzie,
że mąci mój spokój i próżnię, że bezczelnie zalepia dziurę budżetową w sercu.

Obudziłem się w Czytelni, chociaż marzyłem o Rzeźni.
Ściany z drewna i półki, twarde, drewniane krzesła, drewniany zegarek, szelest papierowych - drewnianych! - kart, trzynaście promieni Słońca w dzień, trzynaście księżycowych blasków w nocy - to nigdy nie było w stanie zastąpić mi Rzeźni, jej tłumu, obłudy, ścisku, chórów śmiechu i echa płaczu. Słyszałem jednak drobne urywki rozmów Rzeźników przez ścianę.
Było mi żal, było mi tęskno, ale przestało. Przestało być smutno, bo od łez papier namókł i przykleił się do moich palców, ust i powiek, kurz wrósł w me ciało, zapuścił korzenie aż do serca, mózgu. I już mogłem tylko czytać.

Przyszedłem na ten targ w listopadzie
i pod koniec spisywania mej historii Autor mojego życia kazał mi czytać z łez, uśmiechów, tajemnic i plotek. Z piękna i niesprawiedliwości... kazał mi się oddać bez pamięci innym.
Już nie mówiłem, że
przyszedłem na ten targ w listopadzie,
bo zwyczajnie o tym zapomniałem.


Tak. Zaproszono mnie na bankiet... a raczej sam się wprosiłem. Odbywał się on pomiędzy trzecią, a sześćdziesiątą ósmą stroną mojego życia, z wyłączeniem tej dziewiętnastej, bo była pusta.
Było mi tam dobrze. Pragnąłem tego nie zdając sobie sprawy.
Było tam grzane wino, marcepan, polne kwiaty i anioły z kurzem pomiędzy gołębimi skrzydłami. Słowa istniały upite, syte, pełne i grały na fortepianie oddając uczucia i myśli. Urządziły sobie we mnie prawdziwe Bachanalia, dzięki Tobie.
Urządziły
BankietDwuOsobowy.

Przyszedłem na ten świat w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie.
Przyszedłem na ten   targ w listopadzie,
bo chciałem kupić kogoś unikatowego, chciałem kupić kogoś, kogo będą zazdrościć mi inni.
Tak więc
nie mogłem przewidzieć, że kupisz mnie Ty, że Ty mnie spiszesz, stworzysz.
Dokończ więc mą historię wedle własnego gustu.
Powrót do góry Go down
 
Autobiografia
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Yaoi Gakuen :: Off top :: A co Ty tu robisz!? :: ∎ Twórczość-
Skocz do: